środa, 2 maja 2018

#085. kiedy świat chce, żebyś była silna jak Pudzianowski, a Ty masz mniej mięśni niż Twoja 8 letnia siostra.

najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to łudzenie się. mówienie, że wszystko będzie dobrze, że będę zdrowsza, że dam radę. a prawda jest taka, że zdrowsza to ja nigdy nie będę. tu i teraz jest źle. ja się duszę i nie mam sił, a będzie tylko gorzej. moim towarzyszem w końcu będzie tlen, bo nie będę mogła samodzielnie oddychać. i niby fakt, super. takie myślenie dodaje tylko energii i napędza do działania. niedoczekanie, w końcu przecież trzeba przejrzeć na oczy i zobaczyć, jak bardzo okłamuję siebie samą.
a mówienie w tym wszystkim, że ja sobie życie ułożę, że się z Kubą zestarzeję? przecież to mydlenie oczu, mój organizm to jedno wielkie gówno, które nie potrafi poukładać w środku wszystkim trybików. zębatka nie zaczepia o zębatkę jak u zdrowej, 20 letniej kobiety. nigdy nie zostanę matką, bo dziecko nie przeżyje do rozwiązania ciąży, albo przynajmniej zostanie sierotą, przed ukończeniem 5 roku życia. i na chuj komu taka mamusia, która z ledwością bajki będzie czytać, bo będzie musiała co zdanie odetchnąć i dotlenić organizm? która nie będzie za dzieckiem biegać, bo nie będzie miała sił? prawda jest taka, że takimi dalekosiężnymi planami niszczę tylko siebie. to jedna, wielka, złudna nadzieja na realia, które w wielu rodzinach są czymś normalnym. zniszczyłabym tym tylko życie Kubie, zostawiając go samego. i swojemu dziecku, jako sierocie.
w chwilach takich jak ta naprawdę żałuję, że mam dookoła siebie bliskich. bo wolałabym po prostu zniknąć. i nigdy więcej się nie pojawić. czy Ci wszyscy ludzie, którzy zostają rzekomo porwani, czują to samo? po prostu chcą uciec, potem się wszyscy dziwią, że odnaleźli się po tylu latach. ich problemy po prostu ich przygniatają. szkoda, że nie miałabym na tyle odwagi, żeby prysk; *zniknąć*.
nienawidzę tej choroby najbardziej na świecie. jestem zmęczona i mam po prostu dość. nigdy nikomu nie zrobiłam nic tak złego, żeby sobie zasłużyć na mukowiscydozę. na spierdolone życie. moje i moich bliskich, którzy tylko muszą się o mnie martwić.
i co ja mam w tym wszystkim teraz zrobić? myśleć dalej, że będzie pięknie, a potem głęboko się rozczarować? jaki to ma sens? tak samo głęboki jak bycie pesymistą do końca żywota swojego.

P.S. przede mną 5 tygodni antybiotyków dożylnych (sic!). żeby chociaż dali mi jakieś dragi i zrobiło się kolorowo :\...