środa, 30 grudnia 2015

#075. nikt nie powiedział, że będzie łatwo

grudzień minął mi dosyć chwiejnie, że tak powiem. duże wahania wagi mimo moich szczerych chęci skazały mnie na wizytę w szpitalu czwartego stycznia. chcą mi tam założyć sondę donosową i karmić mnie przez nią w nocy. po długich okresach rozpaczy i załamania dochodzę do wniosku, że nic na to nie poradzę. modlę się, żeby mi pomogło i przede wszystkim - żeby nie bolało. staram się myśleć bardzo, bardzo pozytywnie, mimo wszystko. wiem, że nie wychodzi mi tak, jak powinno, ale i tak jestem z siebie zadowolona. B. nie pozwala mi się poddawać, pod żadnym względem.
grudzień był również miesiącem świątecznym. dawanie i szykowanie prezentów dość mocno mnie pochłonęło, zaangażowałam się w to całym sercem i jestem z siebie dumna, nie wiem jak osoby, które obdarowywałam. dostałam cudny prezent od rodziców, którym jest czytnik do e-książek. chcę zacząć więcej czytać i wrócić do świata fantazji, który otaczał mnie jako dziecko. przez ilość pochłanianych przeze mnie książek byłam bardzo kreatywna, trochę to utraciłam. drugi prezent podarowałam sama sobie, mianowicie zakupiłam zestaw do robienia paznokci hybrydowych. lampa, waciki, acetony, cleanery, lakiery i inne bzdety. już mam sporo chętnych znajomych, więc może w ten sposób sobie jakoś dorobię. poza tym jest to niesamowicie miłe zajęcie, a posiadanie długich, ładnie pomalowanych paznokci dodaje mi jakieś +20 do kobiecości :D mój ukochany również wiedział, jak mnie uradować. dostałam od niego tak cudne tunele, że mam ochotę wszystkie inne rzucić w kąt. teraz nawet nie mam prawa myśleć o zwiększaniu rozmiaru, nie mogłabym się z nimi pożegnać!
grudzień był też miesiącem, który powinien podsumować cały miniony rok 2015. ale ja nie chcę tego robić. rok był dla mnie chyba najcięższym w życiu, pełnym bólu i cierpienia. fizycznego i psychicznego. ale mam nadzieję, że udało mi się przejść przez ów rok z podniesioną głową. nie, ja to wiem.
grudzień jest również miesiącem, który bogaty jest w ustanawianie celów na nowy rok. zapisałam je wczoraj, w moim cudownym kalendarzu z Małym Księciem, który będzie mi towarzyszył przez następne 365 dni.


POSTANOWIENIA NOWOROCZNE:
1. mieć 45 kg. (nie ważne jak, może być nawet więcej!)
2. pojechać na woodstock.
3. zdać prawo jazdy.
4. zrobić sobie nowy kolczyk.
5. TATUAŻ!
6. regularnie ćwiczyć jogę.
7. FEV1 = 75% (bądź więcej!)
8. doceniać małe rzeczy!
9. uśmiechać się, CODZIENNIE!
10. BYĆ SZCZĘŚLIWĄ!
11. kursy piercingu u Conora w Warszawie.
12. zapuszczenie włosów do piersi.
13. przeczytać 25 książek.

mam nadzieję, że rok 2016 będzie dla mnie bardziej łaskawy.
a ja się nie poddam.

EDIT:
14. być wolontariuszem 25-ego WOŚPu.

EDIT 2:
15. zdobyć ORKAMBI.

środa, 2 grudnia 2015

#074. dlaczego ja? ಠ_ಠ

nie wiem czym mam się zająć i w co mam ręce wpakować, żeby nie faszerować sobie głowy tak beznadziejnymi myślami jak teraz. albo za dużo od życia wymagam, albo nie potrafię się pogodzić z kopem w dupę jaki od niego dostaję. albo mam jakieś skrzywienie psychiczne nakłaniające mnie do zbyt częstego wyszukiwania dziury w całym... a to mi zdrowie nie pasuje, bo po szpitalach się błąkam nawet do 6 tygodni, a to mi nie pasuje, że włosy mi wypadają garściami, a to mi coś w związku nie pasuje i mam jakieś chore obawy o bóg wie co... cholera, może ja naprawdę mam jakąś chorobę psychiczną? przecież ilość gniewu i frustracji do samej siebie jaką mam teraz w głowie przewyższa normy o jakieś pińcet procent! czy u mnie nie możliwym jest, aby było dobrze i nie było na co narzekać? w szpitalu tak dobrze mi szło pozytywne myślenie i nastawienie, a jak wróciłam do domu to tak jakby chu*a strzeliło to wszystko. nad zaległościami w szkole też rozpaczam. tak tylko mówię, jakby ktoś uważał, że to co napisałam wyżej to za mało. boję się, że matury nie zdam. PO CO JA O TYM MYŚLĘ, po co teraz? a największy ch*j mnie strzela jak ostatnio myślę o swojej wadze. próbuję przytyć na setki różnych sposobów, ale wychodzi mi to po prostu koszmarnie. byłam dzisiaj u lekarza w związku z moją grypą, z którą swoją drogą, poradziłam sobie wyjątkowo dobrze. no i lekarz co, zważył mnie na tym cholernym, terrorystycznym, okropnym i zapierającym wielu ludziom na świecie dech w piersiach - urządzeniu. chwileńka, muszę wytrzeć łzy bo nie widzę co piszę...
...waga pokazała przerażającą cyfrę sięgającą poniżej 38 kilogramów. chwila, dlaczego ja się właśnie teraz trzęsę, czy to normalne? niech mi ktoś da w ryj, błagam.
...zabawne, już od jakiegoś czasu próbuję nowego sposobu na przytycie - mianowicie faszeruję swój mózg zdjęciami anorektyczek i mówię sobie, że wyglądam jak one. no, w końcu bez urazy, ale jesteście wręcz odrażająco chude. ja też. czy mogę jeszcze bardziej znienawidzić swój wygląd niż dzieje się to od paru tygodni/miesięcy? chyba nie. więc spróbowałam i szczerze powiedziawszy na chwilę obecną to mam się tylko ochotę pociąć (czego nie zrobię bo byłoby to głupie) i jest mi głupio (bo w sumie sama głupia jestem i głupie problemy mam).
wiecie, kryzys u mnie przychodzi w momencie kiedy mimo prób, gówno mi wychodzi z celów jakie sobie narzuciłam. do tego dochodzi okropny brak jakiejkolwiek cierpliwości, więc zwykle wychodzi na to, że jak nie mam czegoś na pstryknięcie palcem to się załamuję.
byłam w środę zeszłą w szpitalu. spirometria wyszła piękna, dawno takiej nie było, bo od początku roku praktycznie. FEV! 65%. Jagoda wraca do sił. a tu jednak nie. bo po co się cieszyć. LEPIEJ SAMODZIELNIE OBRZUCIĆ SWOJĄ PSYCHIKĘ BŁOTEM. czasami naprawdę nienawidzę swojego charakteru. ile mi on nerwów i życia zjada...

w ogóle to próbując znaleźć wytłumaczenie i jakiekolwiek czynniki łagodzące moją autodestrukcję znalazłam jedną rzecz. i muszę tu wspomnieć, że karcę siebie samą (oh, cóż za nowość) za samo wynajdywanie usprawiedliwienia, bo coś mi w głowie mówi, że powinnam nad sobą panować i zachowywać się normalnie BO TAK. do rzeczy, bo robi się tutaj bałagan. czy mogę się tak okropnie zachowywać przez sterydy? sądziłam, że tylko małe dzieci robią się agresywne po czymś takim, a tu jednak biorą się we mnie i kumulują negatywne emocje z nikąd, nie umiem ich wyjaśnić... a na owych lekach jestem już od sierpnia, bo ciągle zdarza się coś, co nie pozwala mi ich odstawić. także DZIĘKI GRYPO, CO JA BYM BEZ CIEBIE ZROBIŁA!
przestałam płakać. chyba się uspokoiłam. nie wiem co mam robić, co dalej zrobić z wagą? jak odwdzięczyć się mojemu chłopakowi, który jeszcze nie przy*ebał mi patelnią w głowę za to co mu odpierdalam? swoją drogą, wiem, że zwykle tak nie klnę w postach, ale... trzeba przyznać, pomaga się to człowiekowi uspokoić.
poproszę o przerwę, ja wysiadam z tej karuzeli, którą robi mi moja głowa.
dajcie mi żyć w spokoju od samej siebie, a będę szczęśliwa już tak naprawdę.
ouh, właśnie uświadomiłam sobie, że zabrzmiało to jak wróżba samobójcza. hehe, nie. aż tak źle nie jest. ale te emocje, które mną targają, to wszystko... eh.
czy mam sobie znowu na siłę wmawiać, że jestem szczęśliwa pośród tej psychicznej-gównoburzy? muszę się z tym przespać. dziękuję samej sobie za stworzenie miejsca, w którym mogę się wypłakać. wiem! skupię się na świętach, które nadchodzą! albo będę myśleć o mojej imprezie osiemnastkowej, która będzie za ponad pół roku! dlaczego dano mi mózg? jakbym nie myślała (albo chociaż myślała-nie-myśląc, jak połowa naszego społeczeństwa) byłoby mi łatwiej...
dobranoc.

aha, jeszcze jedna luźna myśl na koniec - zabawne, że umiem zdiagnozować swój problem i jego źródło, ale nic z nim dalej zwykle nie umiem zdziałać. chyba jednak nadaję się na psychologa.

wtorek, 22 września 2015

#073. SaltyGirls!

jakiś dłuższy czas temu w internecie zaczęły krążyć informacje o kampanii fotograficznej zatytułowanej "SaltyGirls: The Woman Of Cystic Fibrosis". autorem fotografii i pomysłodawcą jest Ian Ross Pettigrew, który sam choruje na mukowiscydozę.
pokazał on kobiety w zupełnie innym świetle. udowodnił, że chore, pod tlenem, z bliznami czy pegami albo innymi wymysłami - mogą być piękne. czy dodało mi to siły? owszem, niewyobrażalnie wiele.

"Na zdjęciach widać silne, pewne siebie kobiety, które muszą zmagać się nie tylko z chorobą, ale także nieprzyjemnymi komentarzami dotyczącymi ich blizn czy rurek przymocowanych do ciała. - Dzieci potrafią być okrutne, ale dorośli też tacy są. Zwłaszcza w dobie kultu idealnego ciała - komentuje fotograf. - Kampania ma pokazać, że cierpiący na mukowiscydozę są piękni i zasługują na szacunek."
źródło: kobieta.wp.pl

informacje o kampanii pojawiły się w różnych mediach, między innymi w People, Cosmopolitanie, Women'sHealth czy abc. 
chorując na mukowiscydozę, wraz z potem tracimy dużo jonów chlorkowych, przez co nasza skóra jest bardzo słona w smaku. jest to rzecz, która nas charakteryzuje. sprawdzenie stężenia chlorków w pocie jest również pierwszą metodą rozpoznania choroby. test wykonuje się
u wszystkich dzieci z podejrzeniem wystąpienia schorzenia.
dlatego Salty. genialne, czyż nie?

te zdjęcia zdecydowanie pomogły mi się poczuć piękniejszą kobietą, uświadomiły, że nie jestem jedyna. moje blizny to moja historia, a nie coś, co szpeci.

to zdecydowanie jeden z elementów, który pomógł mi, jak to ostatnio wspomniałam... pokochać siebie. złożyło się na to dużo czynników i większość z nich miała związek z mym lubym, który naprawdę pomógł mi pokochać i siebie i swoje życie i przestać wstydzić się mukowiscydozy.





więcej znajdziecie TUTAJ, zachęcam!

a hasło SaltyGirl tak mi weszło do głowy, że na osiemnaste urodziny zamierzam gdzieś je sobie wytatuować. przez te pół roku musi mi wystarczeć mój amulecik.



I AM SALTYGIRL!

wtorek, 15 września 2015

#072. wake me up when september ends, i'm off

w kwietniu tego roku przyjechałam do szpitala z bólem po lewej stronie klatki piersiowej, opisywałam dokładnie objawy, że boli mnie przy głębokim oddychaniu, kichaniu i tego typu czynnościach, że to kłujący, przeszywający ból, że czułam tarcie czegoś o coś w środku, a oni zamiast zrobić badania pulmonologiczne zrobili tylko rtg w którym wyszło jedynie pogorszenie stanu płuc. szukali przyczyn reumatologicznych i kardiologicznych, wypisali mnie do domu z wykładnikami stanu zapalnego (wysokie CRP). po trzech tygodniach antybiotyku doustnego trafiłam do szpitala, tym razem, w Gnieźnie. kolejne dwa tygodnie antybiotyków i leków przeciwbólowych nie przyniosły większego skutku - po wyjściu ze szpitala czułam się minimalnie lepiej, a mój stan pogarszał się praktycznie z dnia na dzień. wylądowałam jedenastego lipca znowu na pulmonologii w Poznaniu. zajmował się mną inny lekarz, który wpadł na pomysł zrobienia mi usg klatki piersiowej i rezonansu magnetycznego. to natomiast stwierdziło zapalenie opłucnej i płyn po lewej stronie w jamie opłucnej oraz ogniska niedodmy. prawe płuco całe zajęte było stanem zapalnym. stan pogarszał się od kwietnia ponieważ nikt nie umiał prawidłowo stwierdzić co mi jest, a było to zapalenie opłucnej. po wpisaniu w google 'zapalenie opłucnej' wyczytać można wszystkie moje objawy, które opisywałam lekarzom w kwietniu.
w lipcu pojechałam nad morze w nadziei, że pomoże mi to odpocząć i zregenerować siły. niestety musiałam zakończyć swój pobyt szybciej z racji wysokiej temperatury i kiepskiego stanu zdrowia. antybiotyk doustny nie pomagał. w szpitalu podano mi antybiotyk, sterydy i leki przeciwbólowe, czyli praktycznie zestaw podobny do tego kwietniowego. było lepiej niż na początku lipca, ale nie było dobrze. cały pierwszy tydzień byłam non-stop na tlenie, saturacja od 88 do 92. przez resztę pobytu tlen pomagał mi tylko w nocy.
w sierpniu zdążyłam na parę dni wpaść do stolicy, ale oczywiście tylko na badania i szpital - Centrum Zdrowia Dziecka. to zdecydowanie nie jest już ten szpital co kiedyś. zrobił się taki jak wszystkie inne w tym kraju, którym liczą się tylko pieniądze. aktualnie od 24 sierpnia przebywam w Poznaniu. po wielu badaniach lekarze doszli do wniosku, że to grzyby mnie tak wyniszczają. prawda, trafili w samo sedno. złapałam egzotyczny i rzadki rodzaj grzyba nazywający się exophiala. dostałam kurację kosztującą NFZ spore pieniądze. po trzech tygodniach czuję się znacznie lepiej, a wyniki poprawiają się znacząco. w krytycznym momencie od kwietnia wskaźnik żywotności płuc czyli FEV1 spadł do 35%.. od 30% ludzie są już wpisywani na listę przeszczepów. M A S A K R A. nie bałam się nigdy o swoje życie bardziej i nie miałam go dosyć mocniej niż wtedy. czułam się obrzydliwie nie mając siły wstać do kuchni czy dowlec się do toalety. na schody wchodziłam kilka minut zanim doszłam do celu. 
kiedy trafiłam do szpitala w lipcu wychodziłam z FEV1 wynoszącym 45%. szczerze powiedziawszy nadal czułam się jak gówno i byłam przekonana, że umieram. a raczej, że zaczynam powolny i ciężki proces umierania. na szczęście nie.
ostatnią spirometrię miałam robioną tydzień temu, wynosiła ona wtedy 55%. jest coraz lepiej. praca mozolna i ciężka, ale warto ją wykonywać. najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że dopiero teraz doceniam ten stan swoich płuc kiedy myślałam, że jest źle. kiedy dmuchałam po 75% i więcej nie dawałam rady. tęsknię za tym i zamierzam do tego jak najszybciej wrócić. marudzę trochę na to siedzenie w szpitalu, bo to logiczne, że czuję się samotna. że brak mi pędu i codziennego pośpiechu, normalnego funkcjonowania, wolności... ale muszę być dobrej myśli, muszę być w tym wszystkim odważna.
wiecie co się zmieniło od ostatniego posta? obrzydliwie dużo.
pomijając fakt jak choroba wyniszczyła moje ciało (schudłam 6kg, znowu mam 37kg i wyglądam jak anorektyczka, w dodatku na całych nogach i rękach mam siniaki po wenflonach) i psychikę (były naprawdę, naprawdę ciężkie momenty załamania. po żyletkę nie sięgnęłam ani razu), nauczyłam się wielu wartościowych rzeczy. odkryłam sekret i zaczęłam doceniać wszystkie drobiazgi wokół siebie. przeszłam niesamowicie ciężką drogę i normalnie pewnie zaczęłabym już marudzić, jak to wszystkie plany na wakacje poszły się je*ać, jaka to już nie jestem zmęczona i inne pierdu-pierdu. ale po co? nic mi to nie da. 
pokochałam siebie bardziej niż wcześniej, a może nawet zaakceptowałam. *łza kapie na klawiaturę* wreszcie... jestem z siebie dumna. naprawdę, kocham to popierdolone życie, które zostało mi dane i będę z niego brać garściami.
po wyjściu ze szpitala mam teraz wiele planów na siebie i poczuję się niesamowicie szczęśliwa kiedy będę mogła je zrealizować. i wiecie co? B. nadal jest przy mnie. cały czas mnie w tym wszystkim wspiera. jak miałabym nie czuć się szczęśliwa skoro mam dookoła tak sprzyjające ku temu warunki?


poza tym udało mi się zmienić szkołę. fakt faktem nie miałam okazji jeszcze uczestniczyć w zajęciach, nawet tych indywidualnych, ale będę starała się nadrobić zaległości. chciałam właśnie napisać, że nawet jeśli by mi się nie udało, to mogę przecież skiblować rok i powtarzać klasę, ale to by było za łatwe. zepnę się i zrobię wszystko co w mojej mocy żeby zdać. nie muszę mieć przecież tego głupiego paska (którego po raz pierwszy w tym roku nie miałam, moja ambicja bardzo cierpiała), nie jest mi to potrzebne.

dostałam laptopa. swojego własnego. fundacja spełniająca marzenia razem ze wspaniałymi wolontariuszkami z Kanady mi go sprezentowała. właśnie teraz z niego piszę. nie jest to jakaś nie wiadomo jak wysoka półka, ale jest. mój, własny, pierwszy. i umila mi czas w szpitalu.
no i wreszcie mam swoje wymarzone, upragnione tunele. dzięki czemu? dzięki WIZUALIZACJI. jak będzie mi się chciało, to o tym też napiszę, bo to dość istotne. i o SaltyGirls, KONIECZNIE!

aż się pochwalę. 8mm <333

kiedy sądzisz, że możesz... lub kiedy sądzisz, że nie możesz... w obu przypadkach masz rację!
- Henry Ford

czwartek, 9 kwietnia 2015

#071. przepraszam

przyszedł taki okres w moim życiu, wreszcie, kiedy wszystko układa się wspaniale.
zastanawiałam się jak to nazwać. czy może jestem już zbyt szczęśliwa, żeby tutaj pisać? to miejsce ma swoją magię, klimat, tajemnice, jest moim schronem. ale póki nic mi nie grozi ze strony świata, miłości i mego mózgu, przed czym mam się chronić? czas spędzam produktywnie, nie martwcie się. zdrowie również mi dopisuje.
nie usunę bloga nigdy, będę tu zaglądać, czasem napiszę.
ale nic na siłę.

ale
co się zmieniło od ostatniego napisania?

mam już 17 lat, a za sobą 409 dni ciągłego szczęścia
dziękuję
kocham swoje życie

motywacja
chęć
zapał
świadomość własnej wartości
plany na przyszłość
brak ciągłych chorób

dziękuję Ci losie

a Ciebie kocham
tak, Ciebie
mendo.

wtorek, 10 lutego 2015

#070. brak tytułu, wszelkie zarzuty kierować do autorki

nie chcę nic pisać na siłę, aczkolwiek nie odzywając się tutaj od około miesiąca czuję się dość dziwnie. 
jak upłynął mi styczeń? świetnie, tak uogólniając. pod koniec miesiąca byłam na ćwiartkach licealnych, wybawiłam się jak nigdy. potem moja siostra złapała wirusa, miała zapalenie oskrzeli. wyprowadziłam się z domu na jakiś czas, próbując oszczędzić sobie kolejnej infekcji. no niestety, nie udało mi się. na początku lutego zaczęłam się coraz bardziej rozkładać, aż w końcu dostałam miesiączkę, infekcja się nasiliła (jednego dnia!) i zostałam przygwożdżona do łóżka. z bólu brzucha leciały mi łzy, przez kaszel zdarłam sobie gardło, w dodatku od trzech antybiotyków i jednego wziewnego mój układ pokarmowy nie za bardzo ogarnia co się dzieje. także skutek jest taki, że schudłam dwa kilogramy. znowu. ale mimo to, utrzymuję się na wadze 41.5, więc chyba mogę być z siebie zadowolona...? w moim województwie ferie zaczynają się 16 lutego, a ja mam je już od poniedziałku, z racji silnej infekcji. słabo trochę.
pewnie znowu będę miała zaległości, ale plus taki, że udało się wreszcie wywalczyć dla mnie dodatkowe godziny nauczania. mam teraz 15, zamiast 12. mogę się cieszyć, jednocześnie ubolewając nad tragicznym planem lekcyjnym w tygodniu :D
co jeszcze, hmm... 
za 14 dni upływa rok odkąd jestem z B. rok szczęścia. 365 dni radości, o taaak..
a za 20 dni mam urodziny. siedemnaste. nadal nie wiem, co będę robić w życiu, okropieństwo.
po feriach mam nadzieję spotkać się i porozmawiać z kimś, kto się na tym zna. ciekawe czego ciekawego się dowiem, oprócz faktu, że moja choroba ogranicza mnie jak ja pierdole.
smęcę, wiem.
pewnie nawet wydaję się Wam jakaś załamana, ale wcale nie jestem.
jestem bardzo szczęśliwa, tylko trochę zmęczona tymi ograniczeniami, infekcjami... mój organizm ma dosyć.


kocham tę piosenkę.

***

a co u Was?
jak toczy się życie?

niedziela, 11 stycznia 2015

#069. o WOŚPie słów kilka - dobro do nas wraca

rozpocznę tę notkę wesołym akcentem, mianowicie:


wraz z nowym rokiem moja nazwa, jaką się posługiwałam (panna w krótkich włosach) zostaje zmieniona. dlaczego? bo po pierwsze, włosy zapuściłam, a po drugie, nie pasuje mi to do koncepcji nowego bloga.
*POCZĄTEK REKLAMY*
abcdefghijklmno
nowego bloga? tak, owszem. pod TYM linkiem go znajdziecie. jest to dosyć spontaniczny pomysł, postanowiłam po prostu, że chcę mieć miejsce do dzielenia się takimi bzdetami jak włosy, kosmetyki, etc. no i przy okazji rozmowy z przyjaciółką doszłyśmy do wniosku, że możemy we dwójkę stworzyć coś takiego. jest to więc blog, który ma dwóch autorów. tematyka typowo kobieca, serdecznie zapraszam.
12345678
*KONIEC REKLAMY*

styczeń rozpoczął się bardzo pozytywnie, zdecydowanie nie mam na co narzekać. przez święta trochę przytyłam i ową tendencję wzrostową utrzymuję nadal.

WOŚP, czyli Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to polska, charytatywna zbiórka pieniędzy na rzecz dzieci chorych, zorganizowana przez Jurka Owsiaka. tak, to ten sam facet od woodstocku. ale to chyba w sumie wie każdy. w tym roku grają już po raz 23, zbierając pieniądze również na osoby starsze. i prawidłowo, oni też potrzebują naszej pomocy. przeczytałam dzisiaj w internecie artykuł KLIK, który mnie strasznie zirytował. cała moja wypowiedź pewnie będzie czymś w rodzaju odpowiedzi. z góry podkreślam, że zdaję sobie sprawę z tego, że to ironia.
przede wszystkim, zaznaczyć trzeba, że WOŚP gra od 1993 roku. udało im się przez te lata zebrać około 581 700 717,37zł (wikipedia tak powiedziała). wyobrażacie sobie takie pieniądze? masa osób posądza Owsiaka o kradzież, o to, że nie wszystkie pieniądze wpłacane przez ludzi trafiają na rzecz chorych dzieci i sprzętu szpitalnego dla nich. nawet jeśli, to ludzie, co z tego? Owsiak nie zabiera setek milionów, to człowiek, który też musi z czegoś żyć! angażuje do pomocy tysiące ludzi, kto inny potrafi zrobić coś takiego? bo na pewno nie hejter, który siedzi przed kompem z dupą i potrafi tylko krytykować wszystko i wszystkich. nawet jeśli Owsiak zabrał kilka milionów, to niech mu się nimi dobrze gospodaruje, bo i tak robi tyle dobrego, że przysłowiowa 'kopara' opada. do jakiego szpitala się nie pójdzie i gdzie się człowiek nie obejrzy, ma okazję zobaczyć jakieś drogie maszyny z naklejkami w kształcie serduszka. tyle dobrego, tyle uratowanych żyć! w tym pewnie i moje. nie wiem, czy gdyby nie WOŚP miałabym inny inkubator jako noworodek, czy miałabym inne pompy wtłaczające we mnie jedzenie, gdy miałam problemy z jelitami, czy miałabym cokolwiek z tego.
jeden z najsłynniejszych polskich szpitali, mianowicie Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie jest zadłużone na około 270mln zł. właśnie tam bez dwóch zdań uratowano mi życie. gdyby nie lekarze w CZD, nie pisałabym tutaj do Was! dlaczego wspominam o tym długu? ponieważ chcę uświadomić, że sprzęt medyczny, rehabilitacyjny czy wszelaki inny mieszczący się w szpitalach jest niesamowicie drogi. i chociaż WOŚP nie uratuje każdego ośrodka leczącego ludzi, nie pomoże w 100%, to dokłada swoją cegiełkę, albo nawet kilkanaście cegiełek. inicjatywa Jurka Owsiaka uratowała dupę niejednemu. poważnie mówię. a ludzie, zamiast pomagać, co robią? hejtują. osądzają. nienawidzą. bo ludzie potrafią tylko nienawidzić, a jak dać coś komuś z siebie to nie, bo po co.

Cudami zarządza Bóg, a to on daje życie i je odbiera. Jak się Panu Bogu zachce zabrać aniołka do nieba, to nic Owsiakowi do tego. Zamiast wydawać bajońskie sumy na sprzęt medyczny, lepiej zmówić pacierz. Albo dać na tacę. przeczytamy na stronie, którą podałam Wam na początku WOŚPowej wypowiedzi. istna kpina, czyż nie? owszem, jeśli jesteś chrześcijaninem, to może zgodzisz się z pierwszym zdaniem. ale cała reszta zabiera mi z gardła język. dzisiejsza medycyna jest na takim etapie, że gdyby nie leki, drogie urządzenia i inne tego typu, to właściwie połowa z nas by umierała, a ćwierć już nie żyła. dać na tacę, po co, ja się pytam, po co? żeby ksiądz mógł sobie nowe auto luksusowe kupić? żeby odpicować sobie ołtarzyk z Jezuskiem jakąś złotą rameczką, czy czym kurwa ja przepraszam? wrzucać na tacę, hahaha, komedia. lepiej wrzuć do puszki, zajmij się przekazaniem 1% podatku na jakiś szczytny cel, albo wyślij smsa wspomagającego coś dobrego (o tym na końcu). uwierz mi, Jezus nie potrzebuje Twoich pieniędzy.
Chore dziecko nie jest już zygotą, niemą i nic nie potrzebującą istotką w łonie matki, o którą trzęsą się zastępy obrońców życia. Wielkie słowa już nie wystarczą, dzieckiem trzeba się zająć, co gorsza: leczyć. Nic dziwnego, że traci na atrakcyjności. jak dziecko może stracić na atrakcyjności? naprawdę zastanawiam się, czy ten tekst to jakiś troll, czy jego autorka jest niezrównoważoną psychicznie osobą z niskim ilorazem inteligencji. owszem, dzieckiem trzeba się zająć. czy się rodzi z chorobą, czy zdrowe, trzeba je leczyć. kwestia tylko, czy okresowo, czy może stale. to się nazywa odpowiedzialność. za własne czyny głównie, bo przypominam - dziecko bierze się z współżycia, to są konsekwencje seksu.
Caritas. Organizacja, której nazwa często pada jako argument przeciwko WOŚP. Chodzi chyba o to, że skoro jest fundacja katolicka, to wszystkie inne powinny zniknąć. Co za dużo, to zbyt zdrowo. Zwłaszcza dla dziecka, które: patrz punkt 2. punkt drugi, czyli to, co napisałam kursywą wyżej. tutaj nie ma słów, czy to WOŚP, czy to Caritas, obie fundacje bez dwóch zdań robią kupę dobrej roboty. czy to z powołania własnego serca, czy Boga. nadal nie rozumiem, jak można umniejszać w jakikolwiek sposób dziecko chore czy niepełnosprawne!
niestety, zawiodłam, przykro mi. nie jestem w stanie skonfrontować się z dalszą częścią tekstu, bo dostaję po prostu szewskiej pasji. moi drodzy, nie wrzucajcie tych paru złotych na tacę, tylko do puszki. zrobicie o wiele lepszy uczynek. życzę Wam, żebyście nigdy nie musieli korzystać ze sprzętu z WOŚPowymi naklejkami, ani właściwie żadnego innego.

zamiast wysyłać głupie smsy w celu wygrania bmw, wysłania komuś wirtualnego prezentu czy doładowania do głupiej gry, zrób dobry uczynek, wspomóż fundację tvn nie jesteś sam i 
wyślij SMS o treści POMAGAM na numer 7126 (1zł + VAT).

a jeśli nie masz nic na koncie, to wesprzyj WOŚP klikając TU albo pajacyka, o TU.
dobro, które dajesz innym do Ciebie wraca, więc robisz to nie tylko dla innych, ale i dla siebie!

P.S. przeczytałam pod tym bulwersującym artykułem komentarz, z którego treści mogę dowiedzieć się coś o autorze. jest chory na mukowiscydozę. ma 44 lata. może jednak jest nadzieja, że pożyję coś więcej niż takie marne 20-30 lat? chciałabym doczekać się wnucząt.

czwartek, 1 stycznia 2015

#068. czymże byłby świat, gdybyśmy się od siebie nie różnili?

nie pisałam w święta, przepraszam. nie miałam do tego głowy, chciałam wypocząć. mam nadzieję, że otrzymaliście od świętego Mikołaja atmosferę świąteczną godną filmów w telewizji, a prezenty wywarły na Waszych twarzach wielkie uśmiechy. osobiście wolę widzieć uśmiech obdarowanego, niż sama szczerzyć się do otrzymanego upominku. a Wy?
no ale do rzeczy. kochani, mamy rok 2015. znowu będzie Wam się mylić przez najbliższe tygodnie data, gdy potrzeba będzie ją zapisać. znowu każdy będzie miał masę postanowień, z których część spełznie na niczym już za parę tygodni. dla tych, którzy wytrwają - olbrzymie gratulacje! to nie lada sztuka! po ostatnim wyzwaniu jakie sobie narzuciłam, i porażce, jaką odniosłam, chciałabym Wam tylko uzmysłowić, że stawianie sobie celów z zawyżoną poprzeczką może i jest motywujące, i zadowalające, aczkolwiek gdy odnosicie porażkę możecie się trochę załamać. po co? postawmy sobie realny cel, taki, który możemy osiągnąć z pewnym wkładem siebie samego. dopiero potem, gdy uda się nam go ziścić, zawyżajmy sobie stopniowo 'poprzeczkę'. w efekcie odniesiemy identyczny sukces, bez męczenia się z porażką. czyli co, realne cele, uśmiech na buzi i do przodu? no, mam nadzieję. ja postanowień szczerze powiedziawszy nie mam. dlaczego? już tłumaczę. mój słomiany zapał, na który narzekałam już wiele, wiele razy, nie pozwala mi ziścić czegoś ot tak, nagle. chęć zmiany pojawia się w mojej głowie o dowolnej porze dnia i nocy, niezależnie od miesiąca, warunków atmosferycznych i innych pierdół. coś tam ze sobą zrobię, będzie lepiej, na pewno. kwestia tylko co to będzie. jak ktoś pyta, to nie wyjeżdżam mu z takim filozoficznym tekstem. mówię wtedy, że chciałabym ważyć pięćdziesiąt kilo, że chciałabym zapuścić ładne włosy, że chciałabym oszczędzić trochę pieniędzy, pojechać nad morze, że chciałabym to, tamto, sramto. a jak już przy duperelach jesteśmy - marzy mi się wyrobienie ładnego, kształtnego tyłka. no co, w końcu jestem kobietą :<!

zacytuję sobie siebie, z pierwszego postu ze stycznia JUŻ minionego roku.
"podobno nowy rok ma przynieść coś nowego. zmienić trochę w moim życiu, sprawić, że znowu zacznę się śmiać. no albo chociaż uśmiechać, odżyć, jakkolwiek."
tutaj przed Wami chciałabym jedynie powiedzieć, że nowy rok przyniósł wszystko to, czego chciałam. ba! nawet z nawiązką, i to jakich pokaźnych rozmiarów! jestem szczęśliwa, a ten rok był najlepszym lekarstwem, jakie mogło dostać moje zranione serduszko, głupiutka głowa i obolała, cierpiąca z samotności dusza. jestem szczęśliwa. nie będę biadolić dzięki komu, po co, czemu, dlaczego. jeśli mnie czytacie - wiecie. jeśli nie, to ważne, że wiedzą Ci, co powinni.

alealeale!
czymże byłby świat, gdybyśmy się od siebie nie różnili?
chociaż pewnie trudno mi się będzie zastosować do przestrzegania własnych słów, którymi za chwilę Was podręczę, to w głębi duszy zgadzam się z poniższym w każdym calu.
dlaczego kontakt z innymi ludźmi jest taki zdrowy? dla świadomości, mózgu, poglądów..? oczywiście, człowiek to istota stadna, potrzebuje drugiej osoby, etecera. ale przede wszystkim, egzystowanie z innymi poszerza nasz światopogląd! poznając zdanie innych na różne tematy nie tylko możemy się do-edukować, ale również wyrobić sobie zupełnie inne opinie na różne sfery życia czy sytuacje na świecie. to właśnie dlatego uwielbiam rozmawiać. uwielbiam pisać z innymi, zadawać im pytania, dowiadywać się wielu ciekawych rzeczy. pomaga mi to również poszerzyć gusta, dajmy na to muzyczne. ktoś mi coś poleci, przesłucham, może mi się spodoba, może złapię bakcyla i ściągnę całą dyskografię danego zespołu, a może nie. to zależy od osoby, z którą będę rozmawiała. podobno przeciwieństwa się przyciągają. ile w tym racji - ciężko jest mi stwierdzić, aczkolwiek każde przysłowie ma w sobie ziarenko prawdy. i tę inność drugiej osoby od nas samych trzeba akceptować, broń boże nie hejtować. tak, dokładnie do tego zdania ciężko mi się będzie podporządkować, chociaż jednak chciałabym. wobec bliźniego jestem tolerancyjna, myślę, że nawet bardzo. pojmuję wiele dziwactw, zboczeń i odstępstw od przyjętych norm. ale niestety, a może raczej stety - jestem tylko człowiekiem. wielu rzeczy nie rozumiem, dlatego ich nie lubię. albo się ich obawiam. dlatego hejtuję. a nie powinnam. nikt z nas nie powinien. bo jeśli nastoletnia (dajmy na to, randomowo) Ania słucha Justina Biebera, a ja słucham ciężkiego metalu, to nie mogę jej nienawidzić za to, że nie robi tego co ja. bo czymże byłby świat, gdybyśmy się od siebie nie różnili? gdzie pojawiały by się sposobności do poszerzania wyżej wymienianych wiele razy poglądów?
zawiść może się zdarzyć każdemu, jak mówiłam, nie jesteśmy idealni. ale w dzisiejszym świecie jest zdecydowanie za dużo nienawiści do drugiej osoby. za mało zrozumienia. okej, każdy ma swoje dziwactwa, ale po co uprzykrzać mu życie? dlaczego nie umiemy się zająć sobą samym? było takie przysłowie kiedyś - drzazgę u kogoś zauważa, a u siebie belki w oku nie widzi. chociaż wiem, że nadaje się to bardziej do tematu wad, niż gustów i upodobań, to mimo wszystko postanawiam tu o tym napisać. bo to mój blog, prawda? mogę pisać o czym tylko zechcę. dlatego powiem jak pusta kandydatka na miss: chcę pokoju na świecie! i dodam od siebie, że dobrze by było zacząć żyć z zasadą traktowania innych tak, jak sami chcielibyśmy, żeby nas traktowano.

tyle na dzisiaj.
zmęczona jestem, wybawiłam się na sylwestrze co nie miara.
a Wy?

K L I K
drogi B.
na zawsze?
najmocniej.