czwartek, 25 września 2014

#062. plan naprawczy

natchnięta zadaniem, które zadała mi pani profesor od podstaw przedsiębiorczości, postanowiłam umieścić je na blogu, w formie bardziej intymnej i przerobionej. prawdziwej. otóż, o co chodziło w tym zadaniu? dostałam kartkę z narysowanym człowieczkiem na środku, od którego odchodziły różne promienie. koniec promienia oznaczał szóstkę, a jego początek jedynkę. wypisane były na nich różne rzeczy, typu "wiem, na czym mi zależy", "znam dobrze co najmniej jeden język obcy", "potrafię współpracować z innymi" i kilka podobnych. przy każdym promyczku miałam zaznaczyć pisakiem linię do cyferki, określając, na ile czuję się w czymś mocna. na te, które były najkrótsze musiałam ułożyć plan naprawczy. część wyszła mi tak dobrze, że stwierdziłam, że warto ją tu zapisać, bo blog jest jednak miejscem bliższym mi niż zeszyt przedmiotowy. a jeśli plan jest naprawdę istotny, stąd łatwiej będzie mi go przestrzegać.

nie boję się konfliktów i potrafię je rozwiązywać
rzecz, nad którą samodzielnie staram się pracować od dłuższego czasu, ponieważ bardzo mnie to w sobie irytuje. bardzo często wyolbrzymiam problemy i prowokuję się i innych do niepotrzebnych kłótni z najbliższą mi właściwie osobą - moim ukochanym.
CO ZAMIERZAM, CO JUŻ ROBIĘ:
gdy tylko zauważam, że rozmowa zmierza w kierunku kłótni, mówię sobie, żebym zastanowiła się w środku, czy warto. natychmiast w mojej głowie pojawiają się wszystkie obrazy wspólnie spędzonych chwil, kiedy śmiejemy się oboje, kiedy widzę jego uśmiech, patrzę w jego oczy, w których widzę cały swój świat, myślę o naszych planach, marzeniach, ambicjach i... wyciszam się. większość złości po prostu ze mnie ulatuje. jak mogę gniewać się na kogoś, kogo kocham tak mocno? no, a gdy tylko przestaję prowokować konflikt, zwykle problematyczna sytuacja ustaje.
innym, trudniejszym krokiem, jest nie dopuszczenie nawet do swojego zdenerwowania. tymi samymi metodami, z tą różnicą, że wymaga ona więcej pracy. analizy dokładniej rzecz ujmując, która wyjaśnia mi, czy tak naprawdę mam się o co złościć, wiedząc, jakie to niesie za sobą często nie-kolorowe konsekwencje.

mam bardzo słomiany zapał
zdarzają się u mnie sytuacje tzw. "napadów motywacji", jak pozwoliłam sobie to zgrabnie nazwać. charakteryzuje się to obraniem sobie nowego celu, do którego spełnienia namiętnie dążę przez kolejny.. no właśnie, tydzień? czasami ewentualnie dwa tygodnie? gdy przestaje układać się po mojej myśli, łatwo rezygnuję. motywacja i cel wraca do mnie po paru miesiącach ponownie, niestety z takim samym skutkiem.
PLANUJĘ:
udowodnić sobie, że mam dość motywacji i samozaparcia, aby dać radę dojść do obranego sobie celu. na początek pierwszy, ważny dla mojego zdrowia, w którym próbuję trwać od jakiegoś czasu. żeby było bardziej realnie, obniżę sobie ciężką do przebrnięcia poprzeczkę, którą przyjęłam za pierwszym podejściem. mianowicie, do końca roku 2014 przytyję do 45 kilogramów. jeżeli mi się uda, udowodnię sobie jednocześnie, że stawiając realne cele - jestem w stanie je osiągnąć. czy to wystarczy? przekonam się z czasem.

chociaż jestem pewna, że moja mama wymyśliła by na mnie jeszcze multum słabości, w których powinnam się podciągnąć, to sama świadoma jestem tego, co muszę zdziałać. z ważnych założeń typu dbanie o zdrowie, łykanie wszystkich leków itp.udało mi się już wypracować postęp. dzięki czemu? dzięki motywacji. kwestia, komu ją zawdzięczam jest dosyć oczywista. 
te mniej ważne, typu co muszę ogarnąć po powrocie ze szpitala (a właśnie, w poniedziałek ląduję tam na około dwa tygodnie, znowu obejrzę multum filmów, a w chwilach nudy będę pisać) siedzą mi w głowie, wystarczy, że przeniosę je do notatnika w telefonie i będę sobie o nich przypominać. no i zawezmę się do ich spełnienia. ale wiem, że to zrobię. staram się być bardziej systematyczna, eeh. pracuję nad sobą, ciekawa tylko czasami jestem, czy ktokolwiek to zauważa.
co jeszcze? pochwalę się. czekam na jutro. na koncert zespołu mojego dzieciństwa (Starego Dobrego Małżeństwa) w moim mieście. 
podsumowując, niesamowicie mi dobrze. jestem kochana, kocham. jestem szczęśliwa, zdrówko mi nie dokucza. mam plany, ambicje i marzenia. czy kiedykolwiek wszystko w moim życiu układało się tak pięknie?

wtorek, 23 września 2014

#061. odpowiedzialność

za własne czyny jak i błędy trzeba brać odpowiedzialność. kierując się zasadami chociażby moralności czy łatwiejszego życia nie powinniśmy mieć ku temu żadnych wątpliwości. i chociaż chodzi mi o każdą możliwą sytuację z dnia codziennego, te najbardziej 'ważne' (brak mi ambitniejszego słowa) przedstawią to, co mam w głowie najlepiej. lecz trzeba pamiętać, że siedząc po nocach na kompie nie wyśpicie się do pracy/szkoły, zawalicie swoje obowiązki i również będzie to błąd, za który trzeba ponieść konsekwencje. tak samo gdy wydacie pieniądze odłożone na rachunki i kupicie sobie.. cokolwiek, czego nie powinniście, bo to pieniądze na rachunki. nawet jeśli potrzebujecie nowego żelazka, rachunki są ważniejsze, bo inaczej elektrownia odetnie prąd w domu. tak, to również jest odpowiedzialność, tylko objawiająca się w prostszym zagadnieniu. ale ruszajmy, do rzeczy! gdy człowiek decyduje się na współżycie z drugą osobą, musi być przygotowany na wszelkie konsekwencje. czasami dlatego lepiej jest poczekać lub chociaż pomyśleć jak i co można robić, żeby nie zrobić. okej, seks. posuńmy się zatem o krok dalej, mianowicie, kiedy ktoś zakłada rodzinę - musi się liczyć z tym, że dzieciom trzeba poświęcić czas, pieniądze i dużo nerwów. problem powstaje, gdy niezbędna do wychowania staje się osoba trzecia. niania, siostra, babcia, whatever. wiem, jak sytuacja wygląda w tym drugim przypadku, bo zajmuję się moim młodszym rodzeństwem już od paru lat. mając ledwie skończoną podstawówkę pałałam chęcią do pomocy przy nowo narodzonym dziecku. również w późniejszych miesiącach tudzież latach rodzice zawsze mogli na mnie liczyć. z czasem to po prostu mnie przerosło. ja oraz niania spędzamy z małą większą część doby. brak porządnego wzorca trochę moją siostrzyczkę rozpuścił. tak samo jak spełnianie większości jej zachcianek przez rodziców. próbuję być często autorytetem, ale nie można ode mnie wymagać niemożliwego, jestem tylko szesnastolatką! nastolatką, o właśnie! młodość, tyle cennych przeżyć, znajomości, nowe doświadczenia! poprzez ilość czasu spędzanego nad siostrą większość tego mnie omija. choroba odbiera mi kolejne parę procent, nie da się zaprzeczyć. a na koniec tego wszystkiego i tak usłyszę, że nie pomagam swoim rodzicom wcale a wcale. no i oczywiście, że jestem leniem.
przeszła mi przez głowę myśl, jakoby nawiązać do konfliktu pokoleń, który moje natchnienie kazało mi uwiecznić w internetowej sferze jakiś czas temu. tyle, że tutaj problemem nie jest brak zrozumienia. problemem jest to, że moi rodzice nie umieją szerzej otworzyć oczu na to, co robię, a wcale przecież bym nie musiała. daję się wykorzystywać¿, nie tylko mój mózg mi to szepcze do ucha.
staram się stawiać czoło odpowiedzialności, która kryje się za moimi decyzjami i postępkiem. czy mi się to udaje? nie jestem pewna, lecz mniemam, że chęci się tu liczą. mam swoje wady, między innymi niewyparzony język, który idzie w parze z czymś w rodzaju po-co-przemyśleć-wypowiedź-lepiej-najpierw-ją-ukazać-rozmówcy. może i czasami uciekam od konsekwencji, na przykład gdy palnę coś idiotycznego, ale nikt nie jest idealny. na szczęście, nie mogę sobie odmówić próbowania, takiego rzetelnego.
o co mi chodzi w tej notce? wyładowałam swoje nerwy, nim zdążyło się ich zgromadzić więcej niż powinno. a ludzi, którzy to czytają, mogę prosić o podejmowanie w życiu przemyślanych decyzji, szczególnie tych większych. no i wzięcie za nie odpowiedzialności. nie musicie być sztywni, bądźcie dobrymi ludźmi :)

♥ ♪

piątek, 19 września 2014

#060. czujny obserwator

jakże zadziwiają mnie, codziennie spotykane przez mój baczny wzrok, ludzkie twarze na ulicach. mieszkam w niezbyt dużym mieście i zawsze byłam przekonana, że osoby postrzegane w przypadkowych sytuacjach będą pod wpływem bodźca pojawiać się w mej głowie ponownie. mówiąc tu o bodźcu, mam na myśli kolejne zetknięcie się z nimi. a tu moje zdziwienie przeogromne, gdy nie myśląc o problemach dnia codziennego spotykam na ulicy kobietę i uświadamiam sobie, że przecież nigdy jej nie widziałam. wraca z zakupami z marketu, pewnie jest stąd, miejscowa. z resztą, pierwsza stolica nie opływa w niezliczoną ilość turystów, bo najzwyczajniej w świecie nie ma tu czego podziwiać. ale chwila, wróćmy do owej pani. jaka jest jej historia? co ma zamiar zrobić w ciągu najbliższych lat, niech mi chociaż powie swoim wyrazem twarzy co ugotuje na obiad! niech to licho, po co mi ta wiedza w życiu? widzę ją pierwszy i może nawet ostatni raz, dlaczego poświęcam tyle myśli na jej osobę? jaki ma charakter? jak wspomina swoje dzieciństwo, było kolorowe? zaraz potem przechodzę do dziewczynki która idzie z tatą kilka metrów dalej. zadaję podobne, to znaczy tak samo głębokie i istotne (ironicznie oczywiście) pytania. kieruję je do mojej głowy. z automatu otrzymuję kilka odpowiedzi, oczywiście żadna z wymyślonych nie zostaje wybrana, przecież nie mogę mieć racji i poznać człowieka patrząc się na niego. na następnym zakręcie młoda dziewczyna, całkiem smutna. może dałoby się jej jakoś pomóc? słucha muzyki, ciekawi mnie przeogromnie czego konkretnie. może próbuje się nią pocieszyć, a może tylko bardziej dołuje. dlaczego nie mam na nią wpływu, mogła by się uśmiechnąć i docenić to, co ma... a może wcale nie ma tak wiele. jej sytuacja materialna może być kiepska, wszystko się może zdarzyć. obserwuję coraz to nowych ludzi i na chwilę interesuję się ich życiem. tylko.. po cóż mi to? najwygodniej jest, gdy obserwuję ich zza okularów przeciwsłonecznych, bo jeśli człowiek wyda się miły, to po co patrzeć bezczelnie?
właśnie o to mi dokładnie chodzi. oceniając sytuację materialną owej kobiety, muszę mieć się na czym oprzeć. opieram się więc na ubiorze i stylu bycia, z którego wnioskuje, że jest tak, a nie inaczej. czyli.. co robię? biorę pod uwagę swoje pierwsze wrażenie. oceniam po wyglądzie. jakże powinnam się karcić w tej chwili w tej mojej malutkiej, głupiutkiej główce! lecz co mogę zrobić, to jest bardziej kuszące ode mnie. tak samo biorę pod uwagę plotki, które ludzie rozgadują. nawet jeśli są prawdą, to jak mogę mieć czelność brania je pod uwagę przy bliższym spotkaniu? potem pojawia się we mnie taka niechęć do ludzi, a ja się dziwię, czemu z wiekiem i kolejnymi znajomościami coraz trudniej mi zaufać obcej osobie. czy kierując się uprzedzeniami (pamiętając, że żyjemy w takich, a nie innych czasach) usłyszanymi od poznanych mi już ludzi wobec obcych, mogę, a raczej winnam siebie nazwać złym człowiekiem? bo to nieprawidłowe, prawda?