sobota, 30 sierpnia 2014

#059. ojciec

w takich chwilach, kiedy rodzice się kłócą, albo gdy tata jest do mnie wyjątkowo chamski lub agresywny, przelatuje mi przez głowę większość mojego dzieciństwa. pomiędzy kartkami z magicznymi wspomnieniami, tymi zwykłymi i gorszymi, jak na przykład szpitale, widnieje pustka. pustka, która z czasem gdy robię się starsza, zaczyna mi coraz bardziej dokuczać. pytanie tylko, czym pragnęłabym ją uzupełnić. brakowało mi za dzieciaka mojego ojca. mężczyzny, który byłby dla mnie wzorem, ideałem, moim księciem, tak jak dla większości malutkich dziewczynek, moich koleżanek. co prawda wiele ich nie miałam, ale będąc dobrym obserwatorem wychwytałam relacje międzyludzkie chociażby bawiąc się w parku w piaskownicy. nie mam ani jednego wspomnienia zabawy z moim tatą. zawsze był zbyt zmęczony po pracy, odsyłał mnie do pokoju, żebym sama się sobą zajęła i kładł się przed telewizorem. tam często zasypiał, a mi się obrywało gdy hałasowałam i go budziłam. co zabawne - konkurencja była u nas na porządku dziennym. ale nie, nie w ramach urozmaicenia czasu sportowymi igraszkami lub czymś w tym stylu. ojciec był zazdrosny o czas, jaki poświęca mi mama. będąc schorowanym dzieckiem, otrzymywałam go znacznie więcej i często dla taty już brakowało. po tylu latach zastanawia mnie jednak, dlaczego nie potrafił spędzić czasu ze mną i z mamą, tylko tak bardzo pragnął być z nią sam na sam. rozumiem, małżeństwo, intymność i tak dalej. ale przyrzekam, że sytuacji gdy zasiadł z nami do jakichś wspólnych zabaw było tyle, że mogłabym je zliczyć na palcach obu rąk.. lub nawet jednej. mam do niego również ogromny żal o to, że nigdy nie przeczytał mi książki. bajki na dobranoc, czegokolwiek. na pewno mnie kochał. tylko okazywał to.. nieprawidłowo. bardzo materialnie, często zdobywał się na gest zabrania mnie do jakiegoś wesołego miasteczka, parku linowego czy innej wariacji w weekend. kupował mi też wszelakie prezenty, zawsze dbał o to, żebym miała fajny telefon czy jakąś zabawkę, którą i tak się ze mną nie pobawił. doceniam to, nie powiem, że nie. życie nauczyło mnie doceniać sporo drobiazgów. ale po co były te drogie rzeczy, skoro najbardziej w świecie chciałam mieć w nim oparcie? najważniejsze drobne uczynki, których tak mi brakowało. 
a po latach, będąc nastolatką, boję się go. nie umiem z nim rozmawiać, każda moja próba, a przynajmniej znaczna ich większość - kończy się moim płaczem albo jego wrzaskiem. pamiętam sytuację sprzed trzech lat, gdy zapragnęłam pofarbować sobie na wakacje włosy. z mamą wszystko było ustalone, ale kazała mi udać się po zgodę do ojca. poszłam więc, całkiem pewna siebie. leżał z laptopem na łóżku, a ja stanęłam w progu drzwi. kazał mi do siebie podejść, zrobiłam to. powoli cała moja pewność siebie znikała. zaczęłam opisywać sytuację, że koleżanki tak mogą i ja też bym chciała, a kiedy tylko kończyłam mówić łzy ciekły mi po policzkach. ojciec nie powiedział w tym czasie nic, nawet na mnie nie spojrzał, a ja byłam przerażona jak zbity pies. czego się bałam? nie do końca pamiętam, wiem tylko, że krzyku i złości, która była mi całkowicie niepotrzebna. za dużo na mnie krzyczał, zbyt często próbował podnieść rękę, z różnym skutkiem, żebym potrafiła go traktować teraz jako przyjaciela, za którego usilnie się podaje. również podczas robienia takich afer groził mi, że zniszczy mi życie, że będzie mi zakazywał wychodzenia gdziekolwiek i z kimkolwiek, bo najzwyczajniej w świecie na to nie zasługuje. mówił, że nie obchodzi go moja depresja, moje problemy, chciał żebym działała jak w zegarku z każdą jego zachcianką. ba! żebym potrafiła z nim rozmawiać chociażby na stopniu rodzicielskim (który zrozumiałam również z moich uważnych obserwacji znajomych mi rodzin). nie potrafi zrozumieć wielu sytuacji, dać mi wolności.. prawda jest taka, że ojciec jest strasznym cholerykiem, hipokrytą i często - jak się okazuje - agresorem. bardzo dużo spraw rozwiązuje kłótniami, krzykiem, upiera się, żeby wyszło na jego. chociaż zwykle nawet nie ma racji, nie potrafi tego zauważyć. wyzywa mnie, że nic nie robię w domu, podczas gdy sam leży z laptopem na łóżku, bo jest tak zmęczony dniem w pracy, że nie może nawet po sobie posprzątać naczyń.
napisałam kiedyś list. do.. nie wiem kogo, może do siebie? żeby zebrać w całość wszystko co czułam w danym momencie. tak mi poleciła kiedyś moja psycholog. gdy miałam ochotę na pocięcie się, sumowałam wszystkie emocje na kartce, żeby potem jej to pokazać (czego zdążyć nie zrobiłam, bo przestałam korzystać z jej pomocy). na tej kartce napisałam, że nie dogaduję się z ojcem. nie wiem jakim cudem, ale będąc kiedyś w moim pokoju znalazł ją i przeczytał. nie odzywał się do mnie potem kilka dni, bo rzekomo taki ból mu zadałam. ah, prawda podobno boli najbardziej. szkoda tylko, że poznał zaledwie jej ziarnko.
istnieje podobno taki paradoks, że kobieta, której ojciec był alkoholikiem oczywiście realnie nie chce znaleźć takiego samego męża, ale podświadomie wybór pada właśnie na podobny charakter. chociaż mój ojciec nie pije, ja podałam najprostsze porównanie. myślę czasami, że to kolejny mężczyzna, który w jakimś ułamku mnie niszczy. podświadomy wybór mojego pierwszego chłopaka padł na mojego byłego, który w sumie charakter do ojca miał całkiem podobny (+ bardzo znęcał się nade mną psychicznie i był mitomanem), mimo, że tak tego nie chciałam. oby dana mi druga szansa była w pełni wykorzystana.
marzy mi się za parę lat powiedzenie tego wszystkiemu ojcu prosto w twarz. chociaż mam wrażenie, że musiałabym go przywiązać to krzesła i zakneblować, żebym swobodnie mogła powiedzieć chociaż jedno słowo. tak, tragiczne.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

#058. drogi B.

w życiu człowieka różnorakie zdarzenia mają większy lub mniejszy wpływ na jego przyszłość. wydawać by się mogło, że pojedyncze uruchomienie komputera w celu pogrania w grę nie zmieniłoby w moim życiu kompletnie nic. bo to w końcu drobiazg, prawda? lecz gdybym właśnie te parę miesięcy temu nie dołączyła do jakiejś zabawnej konferencji na skejpie ze znajomymi, nie poznałabym Ciebie. zabawne, prawda? pozostaje kwestia czy to przypadek, czy może przeznaczenie. chyba to drugie. wydaje mi się, że każda żyjąca istota na tej Ziemi ma jakieś powołanie. chociaż nie zawsze jest go świadoma, to ono i tak istnieje.

lubię wieczory, spacery po ciemku i tę atmosferę, która jest ich nieodłącznym elementem. pamiętam, kiedy zabrałeś mnie na taki w pewien lutowy, chłodny dzień. wiesz, co wtedy wyszeptałeś mi do ucha? pierwszy raz usłyszałam "kocham Cię". pomijając fakt, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak głębokie i szczere było to wyznanie, Ty już wtedy wiedziałeś ile niesie za sobą obietnic, konsekwencji, radości i smutków. oczywiście, wtedy może trochę mniej dojrzale, ale czując do Ciebie to samo - zapewniłam Cię o tym w odpowiedzi. codziennie odbija mi się echem w uszach to zdanie. wypowiedziane takim samym tonem, mocą i napełnione nadzieją. 

nie wiem po co tworzę w sobie te wszystkie chwile zwątpienia. ewoluują one potem w różne iluzje, problemy, depresje czy kłótnie. chciałabym umieć sobie wytłumaczyć, dlaczego próbuję czasem na siłę odepchnąć od siebie ludzi. możliwe, że to wewnętrzna sprzeczność, która z jednej strony mi mówi, że powinnam narażać na zmartwienia związane z moją chorobą jak najmniejszą ilość osób, a z drugiej błaga mnie od środka, żebym przestała tuszować emocje i żyła swobodnie, na sto dwadzieścia procent. sam odpowiedz sobie na pytanie, która częściej wygrywa. napisałam o iluzjach, prawda? masz rację, wygenerowałam sobie coś, w co wierzę. potwora, którego karmię strachem. boję się końca. chciałabym pobyć tu z Tobą jak najdłużej. chciałabym się nie martwić, ale wszyscy dookoła zawsze mi mówili, że przez mukowiscydozę będę żyć krócej. przyjęłam to jako prawdę, a w pogorszeniach stanu zdrowia chcę być gotowa na wszystko. tylko... czy to jest właściwe podejście? przyznaję Ci rację. każdy kiedyś umiera, a objęty przeze mnie sposób myślenia jest cichym i powolnym zabójcą. nadaje się tylko do odrzucenia na bok. czego mi więc potrzeba? zaproponowałeś zaufanie. tyle, że ja Ci ufam. ten mur już pokonałam i darzę Cię największym zaufaniem na jakie mnie stać. jak przyglądam się temu z innych perspektyw, to wyobrażam sobie siebie, spadającą w otchłań. spadam, powoli spadam, w korytarze świateł, w pomruki znaczeń. spadam, jakby nie było, całego świata, jak by nie było nawet mnie. wiesz co mnie chroni? Ty. trzymam się usilnie Twojej dłoni, wymachując nogami w powietrzu. potrzebuję tylko podciągnięcia. rozumiesz tę symbolikę? dla zmienienia podejścia i uwierzenia we własne siły, medycynę i długie życie nie potrzebuję nadziei. mam jej w sobie bardzo dużo. musisz mi tylko pomóc dokopać się do jej masywnych pokładów. nie pytaj w jaki sposób, bo robisz to każdego dnia. dla efektów trzeba czasu. a żeby nie zgubić celu, przypominam go sobie codziennie. odbija mi się echem w uszach to zdanie. wypowiedziane takim samym tonem, mocą i napełnione nadzieją. nie warto, abym robiła z siebie męczennicę. jestem chora, ale zasługuję na Ciebie i na Twoją miłość. poza tym, jeśli Ty znasz konsekwencje, na które się piszesz i chcesz tylko przy mnie być i mnie kochać oraz mi pomagać, to w czym problem? tak jak większość swoich barier i tę wypadałoby pokonać. żebym zaakceptowała to, że będziesz nawet kiedy wszystko dookoła się posypie. dasz sobie radę z tym co na Ciebie upadnie, po czym samemu pomożesz mi wstać z ruiny. jesteś niesamowicie silnym mężczyzną, to dlatego czuję się przy Tobie tak bezpiecznie. wiesz jaki też jesteś? inteligentny. często przejawiasz tę cechę wtedy, kiedy z mojej strony nie ma jej ani odrobiny, czyli wtedy, kiedy jest na nią największe zapotrzebowanie. co ja bym bez Ciebie zrobiła?

- Co jeśli któregoś dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając misiową łapkę. - Co wtedy?  
- Nic wielkiego - odparł Puchatek. - Posiedzę tutaj i poczekam na Ciebie, bo jeśli się kogoś kocha, to ten ktoś nigdy nie znika, tylko siedzi i gdzieś na Ciebie czeka...

 nie upadnę w tę otchłań. obiecuję Ci, że będę trwać przy każdym możliwym ratunku, aby móc jak najdłużej być obok Ciebie. kto przecież zastąpi mnie w przytulaniu Cię, wyznawaniu Ci miłości, ocieraniu Twoich łez, moczeniu Twoich t-shirtów swoim płaczem, irytowaniu Cię wygłupami i dawaniu Tobie powodów do dumy? nikt tego nie robi w sposób tak unikatowy i niepowtarzalny jak ja, prawda? wiesz, jeszcze nigdy nie zależało mi tak bardzo na dopełnieniu danego komuś słowa jak na tym, gdy mówię Ci, że będę przy Tobie na zawsze. jak żyłam nie czułam takiej dawki motywacji i siły do spełnienia tej konkretnej obietnicy.

jestem Misiem o Bardzo Małym Rozumku i długie słowa sprawiają mi wielką trudność, dlatego w ramach podsumowania napiszę tylko dziewięć literek z dodatkiem znaku interpunkcyjnego.

kocham Cię!