wtorek, 29 kwietnia 2014

#049. i am dreamer, and my dreams come true!

naprawdę, jest coraz lepiej. zauważyłam, że podświadomie leczę się z wszelakich jeszcze jakiś czas temu 'wyklętych' przez moje serce piosenek. nie boli mnie już ich słuchanie, wiecie. dodatkowo, parę dni temu po raz pierwszy kiedy jakieś wspomnienie znowu (po długiej przerwie) zawitało mi do głowy, (chociaż i tak już prawie zniknęły) bez żadnej wątpliwości natychmiast zastąpiłam je najważniejszą dla mnie osobą :) 
on mówi tak pięknie, tak czarująco dobiera każde słowo, żeby pieściło mnie ono po uszach jak najlepsze pocałunki. magia, rozumiecie? tak bardzo wspiera i pomaga, nie sądziłam nawet, że druga osoba tak może. bo nigdy tego nie zaznałam. ostatnio mam wrażenie, że ta miłość jest tą pierwszą, najwspanialszą, nie wymagającą nic w zamian. co z tego, że mam za sobą związek, skoro to on teraz jest związany z tak olbrzymią ilością pozytywnych wspominek w mej głowie? słucha mnie uważnie, liczy się z moim zdaniem. często zgrywa durnia, walcząc o każdy mój uśmiech albo śmiech, kończący się atakiem duszności :D 
uwielbiam słuchać jego głosu. potrafi mnie od środka rozpalić albo utulić, uspokoić, zależnie od potrzeby. czuję się lepiej chroniona przed złem całego świata będąc w niego wtulona, aniżeli autoportret van Gogha przed złodziejami. kocham tę jego troskliwość, zazdrość i dość specyficzne żarty. czuję się wspaniale patrząc mu się prosto w oczy. rozmowy z nim są piękne, nigdy nie zapada między nami cisza. nie kłócimy się. trochę jak stare, dobre małżeństwo, mimo tych paru miesięcy oboje czujemy, jakbyśmy znali się kilka lat. to wszystko jest takie piękne, a choćbym szczypała się z całej siły - nie wybudzam się, to nie sen.

czwartek, 17 kwietnia 2014

#048. mów mi dobrze

szczerze powiedziawszy, to nikt nigdy jeszcze nie mówił do mnie tak pięknie, jak Ty. czy mówił, czy pisał - nieważne. dajesz mi taką magiczną ochotę do życia. jesteś powodem każdego mojego uśmiechu na twarzy. nie napiszę tu nic wzniosłego, bo nie umiem dobierać odpowiednio pięknie słów, żeby przekazać tę magię i wszystkie pozytywne emocje, które mam w głowie. po prostu napiszę, że Cię kocham.
dziękuję, że jesteś przy mnie.

wtorek, 15 kwietnia 2014

#047. konflikt pokoleń

występuje chyba w większości rodzin, czyż nie? zażarte dyskusje między młodzianem, a starszym-doświadczonym, które zwykle kończą się zewnętrznym lub wewnętrznych atakiem rozpaczy, bo rozmówca nas nie rozumie. starszy mówi, że swoje już przeżył, że przecież dobrze radzi, ale nie ma najmniejszych szans, żeby przypomniał sobie, kiedy to sam był młodziakiem i mimo 'doskonałych' rad swojego rodzica musiał popełnić dane błędy ponownie, ponownie, a może nawet i ponownie, żeby nauczyć się samemu co jest dobre, a co złe. tak już przecież jest, że 'człowiek uczy się na własnych błędach', a zatroskany opiekun stara się, żeby mógł tego uniknąć. wypadałoby sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to nadopiekuńczość rodzica, czy może raczej nieodpowiedzialność dziecka... zależnie od sytuacji oczywiście, bo nie można winy zrzucać na jedną stronę. pozostaje kwestia utopijności konfliktu pokoleń, równie rozpaczliwa co brak zrozumienia w dyskusji. nie istnieje chyba dziecko, które słucha się rodziców w 100% i samo nie próbuje niczego w życiu. nie można ślepo wierzyć w każde słowo, trzeba samemu próbować, to zrozumiałe. mało też jest normalnych rodziców, którzy nie wtrącają jakichś z życia wziętych uwag do wychowania swojej pociechy. swoją drogą, moi na pewno tacy nie są. chcieliby, żebym słuchała się każdej rady, a jakikolwiek odchyłek od powyższego traktują jako brak zdyscyplinowania. w skrócie, czego bym nie zrobiła - jestem traktowana jako niegrzeczne dziecko. najstraszniejsze jest to, że nie umieją w danym momencie sięgnąć pamięcią wstecz na tyle, żeby przypomnieć sobie jak to jest być nastolatkiem. wiecie, to jest taki wiek, kiedy wszystkiego chce się próbować. według mnie - prawidłowo - chociaż może mam niedojrzałe podejście. ale powiedzcie, kiedy indziej jak nie teraz? mamy wariować, wygłupiać się i kosztować życia po studiach, kiedy ważne będzie raczej ustatkowanie i samodzielność, być może założenie rodziny? czy może jako dorośli ludzie, z własną rodziną, dający średni przykład przyszłemu dziecku? nie, na szaleństwa jest czas teraz. taka jest cecha młodości. tak bardzo ubolewam, że ciężko jest to dostrzec rodzicom.. albo żeby chociaż próbowali trochę bardziej nas zrozumieć, byłoby miło. cóż, konflikt pokoleń był, jest i będzie. na to nic nie poradzimy. niestety.

czwartek, 10 kwietnia 2014

#046. mańkutem jestem, pofrunę gdzie nie byłam jeszczeeee!

doszłam do wniosku, że od kilku miesięcy wspinałam się na wysoką górę lodową mojego życia, a odkąd zaangażowałam się w nowy związek, to tak, jakbym nagle miała stabilny i równy grunt pod nogami. fajna metafora, wiem, w końcu moja. wybaczcie mi, ale jutro czeka mnie sprawdzian ze środków stylistycznych (jako powtórka przed testami), dlatego też pi*gam epitetami i przenośniami na prawo i lewo. chociaż w sumie wolę na lewo, bo jestem leworęczna. zastanawialiście się kiedyś, jak ciężko jest mańkutom w życiu? powinnam się niby czuć wyjątkowo, bo przecież jestem w nielicznych 15% społeczeństwa, które nie bardzo umie się posługiwać prawą ręką. jednocześnie mamy podobno predyspozycje i wyjątkowe uzdolnienia! co z tego, że statystycznie rzecz ujmując - giniemy częściej w wypadkach, przecież jesteśmy mądrzejsi.. i ja niby mam narzekać? mam szansę być mądrzejsza niż większość moich rówieśników, a co! skromnie powiem, że i tak pewnie już jestem. ale będę marudzić! dla czystego przykładu, natchniona brakiem cukru w moim organizmie, a jednocześnie sporym pragnieniem, postanowiłam dwa dni temu napić się soku od brzoskwiń w puszce. i co? no tak, jest w puszce. więc trzeba otworzyć, a co. czym? otwieraczem. wzięłam więc do ręki ów otwieracz, prawie nowy, metalowy. zgrabnie wyglądał w mojej lewej rączce, pokuszona tymże widokiem, chciałam dokonać czynu. i mean, otworzyć puszkę. i co? gUnwo. cholera, nie dość, że otwieracz zepsułam, to jeszcze puszki nie otworzyłam. mama pokrzyczała, bo to już kolejne zepsute urządzenie kuchenne w mojej karierze, a ja? a ja smutna i rozczarowana. koniec końców puszkę otworzyłam nożem.. taka sama sytuacja pojawia się, kiedy mam coś wyciąć. tnę, trzymam mocno, tnę, zawzięcie, ochoczo, tnę, tnę, tnę.. i co? i nic nie wytnę, bo papier wślizguje mi się między ostrza. biorąc z kolei nożyczki do prawej dłoni nie umiem nic wyciąć. smutne? no smutne.. taki tam, użalający się post z życia mańkuta. a co ja będę, polak jestem, jak każdy polak lubię smęcić, żalić i się marudzić.

i tymże bezsensownym wywodem - żegnam. cześć i czołem (albo skronią)!