naprawdę, jest coraz lepiej. zauważyłam, że podświadomie leczę się z wszelakich jeszcze jakiś czas temu 'wyklętych' przez moje serce piosenek. nie boli mnie już ich słuchanie, wiecie. dodatkowo, parę dni temu po raz pierwszy kiedy jakieś wspomnienie znowu (po długiej przerwie) zawitało mi do głowy, (chociaż i tak już prawie zniknęły) bez żadnej wątpliwości natychmiast zastąpiłam je najważniejszą dla mnie osobą :)
on mówi tak pięknie, tak czarująco dobiera każde słowo, żeby pieściło mnie ono po uszach jak najlepsze pocałunki. magia, rozumiecie? tak bardzo wspiera i pomaga, nie sądziłam nawet, że druga osoba tak może. bo nigdy tego nie zaznałam. ostatnio mam wrażenie, że ta miłość jest tą pierwszą, najwspanialszą, nie wymagającą nic w zamian. co z tego, że mam za sobą związek, skoro to on teraz jest związany z tak olbrzymią ilością pozytywnych wspominek w mej głowie? słucha mnie uważnie, liczy się z moim zdaniem. często zgrywa durnia, walcząc o każdy mój uśmiech albo śmiech, kończący się atakiem duszności :D
uwielbiam słuchać jego głosu. potrafi mnie od środka rozpalić albo utulić, uspokoić, zależnie od potrzeby. czuję się lepiej chroniona przed złem całego świata będąc w niego wtulona, aniżeli autoportret van Gogha przed złodziejami. kocham tę jego troskliwość, zazdrość i dość specyficzne żarty. czuję się wspaniale patrząc mu się prosto w oczy. rozmowy z nim są piękne, nigdy nie zapada między nami cisza. nie kłócimy się. trochę jak stare, dobre małżeństwo, mimo tych paru miesięcy oboje czujemy, jakbyśmy znali się kilka lat. to wszystko jest takie piękne, a choćbym szczypała się z całej siły - nie wybudzam się, to nie sen.