pomyślmy, pomyślmy na trzeźwo. za dużo tego wszystkiego zwala się na mój łeb, za dużo. nawet nie chodzi o zdrowie, które wreszcie zaczyna mi dopisywać. raczej o ludzi. podsumowując, odkąd rozstałam się z S. już dwóch osobników płci męskiej wyznało mi miłość. oczywiście, dziecinnie nie świadomi jeszcze potęgi tego słowa - zawiedli. a może to ja zawiodłam? ta dwójka jak i pozostałe kilka facetów, które się ostatnio przewinęło pozwoliło mi odwrócić uwagę od myślenia o S... w sumie, to czuję się egoistycznie, bo jakoby ich wykorzystałam dla własnego ukojenia zszarganych nerwów i duszy... ale wiadomo, wszystko wraca jak bumerang. znowu miałam nawrót rozpaczy, pocięłam się kolejny raz. o zgrozo, dlaczego? oczywiście od razu dostałam pomoc od ukochanej U., od P., od J., a nawet od.. A... darzę go olbrzymim zaufaniem, nie mam zielonego pojęcia dlaczego. ma w sobie coś takiego dobrego. i umie wywołać uśmiech na mojej twarzy! świetny z Niego facet :) btw., wróciłam do wizyt u psychologa. powoli mija.
przy okazji udało mi się zrobić bardzo dobry uczynek i niesamowicie sobie tym pomóc. ale nie będę tutaj o tym pisać, myślę, że to za dużo już nie zmieni. dowiedziałam się trochę prawdy o S., aktualnie żyję w przekonaniu, że mimo, że go kocham, to w końcu to uczucie minie. bo był podły, okrutny. no i jak się okazało nie tylko w stosunku do mnie.. ma już taki dar, że się znęca psychicznie. jest naprawdę niesamowicie inteligentny, szkoda, że źle to wykorzystuje.
generalnie to moje serce (tudzież mózg, bo podobno on jest odpowiedzialny za uczucia i emocje, serce to tylko organ) jest podzielone na dwie części. pierwsza połowa bardzo mocno pragnie miłości, chce ponownie czuć te motylki w brzuchu, szczęście, radość. brakuje jej kontaktów fizycznych i tych wspólnych wygłupów, rozmów, wymieniania wiadomości na fejsie po nocach, kiedy obie osoby wolą siebie od snu.. wszystkie te piękne uczucia, które towarzyszą związkom, nie muszę tego wymieniać, bo kiedy byłam z S. to wszystko powtarzało się na blogu niejednokrotnie. natomiast druga połowa strasznie się boi. miłości i zaangażowania? nie, myślę raczej, że zranienia. przeżywania tego wszystkiego ponownie. poza tym, mam czasami takie wrażenie, że nie jestem w stanie nikogo pokochać. dać komuś z siebie tyle, ile dałam kiedyś mu. po prostu, to wszystko już w nim zostało i nie wróciło do mnie. może natomiast będę umiała dać coś nowego, świeższego i silniejszego? najpierw muszę przezwyciężyć strach. i dać sobie trochę czasu. dam radę, prawda?
zajmuję sobie głowę różnorakimi rzeczami i osobami odbiegającymi od niego. to pomaga. na wiosnę wrócę do jazdy konnej, a teraz przygotowuję petycję, może uda ściągnąć mi się happysad do mojej miejscowości.
wszystko się w końcu ułoży.
musi.
Wszystko będzie dobrze. Musi :)
OdpowiedzUsuń