nie wiem czym mam się zająć i w co mam ręce wpakować, żeby nie faszerować sobie głowy tak beznadziejnymi myślami jak teraz. albo za dużo od życia wymagam, albo nie potrafię się pogodzić z kopem w dupę jaki od niego dostaję. albo mam jakieś skrzywienie psychiczne nakłaniające mnie do zbyt częstego wyszukiwania dziury w całym... a to mi zdrowie nie pasuje, bo po szpitalach się błąkam nawet do 6 tygodni, a to mi nie pasuje, że włosy mi wypadają garściami, a to mi coś w związku nie pasuje i mam jakieś chore obawy o bóg wie co... cholera, może ja naprawdę mam jakąś chorobę psychiczną? przecież ilość gniewu i frustracji do samej siebie jaką mam teraz w głowie przewyższa normy o jakieś pińcet procent! czy u mnie nie możliwym jest, aby było dobrze i nie było na co narzekać? w szpitalu tak dobrze mi szło pozytywne myślenie i nastawienie, a jak wróciłam do domu to tak jakby chu*a strzeliło to wszystko. nad zaległościami w szkole też rozpaczam. tak tylko mówię, jakby ktoś uważał, że to co napisałam wyżej to za mało. boję się, że matury nie zdam. PO CO JA O TYM MYŚLĘ, po co teraz? a największy ch*j mnie strzela jak ostatnio myślę o swojej wadze. próbuję przytyć na setki różnych sposobów, ale wychodzi mi to po prostu koszmarnie. byłam dzisiaj u lekarza w związku z moją grypą, z którą swoją drogą, poradziłam sobie wyjątkowo dobrze. no i lekarz co, zważył mnie na tym cholernym, terrorystycznym, okropnym i zapierającym wielu ludziom na świecie dech w piersiach - urządzeniu. chwileńka, muszę wytrzeć łzy bo nie widzę co piszę...
...waga pokazała przerażającą cyfrę sięgającą poniżej 38 kilogramów. chwila, dlaczego ja się właśnie teraz trzęsę, czy to normalne? niech mi ktoś da w ryj, błagam.
...zabawne, już od jakiegoś czasu próbuję nowego sposobu na przytycie - mianowicie faszeruję swój mózg zdjęciami anorektyczek i mówię sobie, że wyglądam jak one. no, w końcu bez urazy, ale jesteście wręcz odrażająco chude. ja też. czy mogę jeszcze bardziej znienawidzić swój wygląd niż dzieje się to od paru tygodni/miesięcy? chyba nie. więc spróbowałam i szczerze powiedziawszy na chwilę obecną to mam się tylko ochotę pociąć (czego nie zrobię bo byłoby to głupie) i jest mi głupio (bo w sumie sama głupia jestem i głupie problemy mam).
wiecie, kryzys u mnie przychodzi w momencie kiedy mimo prób, gówno mi wychodzi z celów jakie sobie narzuciłam. do tego dochodzi okropny brak jakiejkolwiek cierpliwości, więc zwykle wychodzi na to, że jak nie mam czegoś na pstryknięcie palcem to się załamuję.
byłam w środę zeszłą w szpitalu. spirometria wyszła piękna, dawno takiej nie było, bo od początku roku praktycznie. FEV! 65%. Jagoda wraca do sił. a tu jednak nie. bo po co się cieszyć. LEPIEJ SAMODZIELNIE OBRZUCIĆ SWOJĄ PSYCHIKĘ BŁOTEM. czasami naprawdę nienawidzę swojego charakteru. ile mi on nerwów i życia zjada...
w ogóle to próbując znaleźć wytłumaczenie i jakiekolwiek czynniki łagodzące moją autodestrukcję znalazłam jedną rzecz. i muszę tu wspomnieć, że karcę siebie samą (oh, cóż za nowość) za samo wynajdywanie usprawiedliwienia, bo coś mi w głowie mówi, że powinnam nad sobą panować i zachowywać się normalnie BO TAK. do rzeczy, bo robi się tutaj bałagan. czy mogę się tak okropnie zachowywać przez sterydy? sądziłam, że tylko małe dzieci robią się agresywne po czymś takim, a tu jednak biorą się we mnie i kumulują negatywne emocje z nikąd, nie umiem ich wyjaśnić... a na owych lekach jestem już od sierpnia, bo ciągle zdarza się coś, co nie pozwala mi ich odstawić. także DZIĘKI GRYPO, CO JA BYM BEZ CIEBIE ZROBIŁA!
przestałam płakać. chyba się uspokoiłam. nie wiem co mam robić, co dalej zrobić z wagą? jak odwdzięczyć się mojemu chłopakowi, który jeszcze nie przy*ebał mi patelnią w głowę za to co mu odpierdalam? swoją drogą, wiem, że zwykle tak nie klnę w postach, ale... trzeba przyznać, pomaga się to człowiekowi uspokoić.
poproszę o przerwę, ja wysiadam z tej karuzeli, którą robi mi moja głowa.
dajcie mi żyć w spokoju od samej siebie, a będę szczęśliwa już tak naprawdę.
ouh, właśnie uświadomiłam sobie, że zabrzmiało to jak wróżba samobójcza. hehe, nie. aż tak źle nie jest. ale te emocje, które mną targają, to wszystko... eh.
czy mam sobie znowu na siłę wmawiać, że jestem szczęśliwa pośród tej psychicznej-gównoburzy? muszę się z tym przespać. dziękuję samej sobie za stworzenie miejsca, w którym mogę się wypłakać. wiem! skupię się na świętach, które nadchodzą! albo będę myśleć o mojej imprezie osiemnastkowej, która będzie za ponad pół roku! dlaczego dano mi mózg? jakbym nie myślała (albo chociaż myślała-nie-myśląc, jak połowa naszego społeczeństwa) byłoby mi łatwiej...
dobranoc.
aha, jeszcze jedna luźna myśl na koniec - zabawne, że umiem zdiagnozować swój problem i jego źródło, ale nic z nim dalej zwykle nie umiem zdziałać. chyba jednak nadaję się na psychologa.