jestem od paru dni strasznie wkręcona w sytuację osoby, którą, mam wrażenie, śmiało mogę nazwać kolejnym moim przyjacielem. pewnie ja dla niego tyle nie znaczę, może to przyjdzie z czasem, może wcale. w tym wszystkim natomiast nie chodzi o to, jakim stosunkiem obdarza mnie E. najistotniejszym jest jego brak wiary w siebie. pomijając fakt, skąd się wziął, a kończąc na tym, jak poznanie jednej, wyjątkowej osoby potrafiło poprzewracać mu całkowicie jego dotychczasowy, dość mocno zaburzony światopogląd.
w mojej głowie pojawiła się myśl, po co właściwie tworzę tę notkę i co chciałabym tutaj napisać. wydaje mi się, że już nie sugerując się konkretnie przykładem mojego przyjaciela, mogłabym zasiać tutaj jakieś ziarenko nadziei na lepsze jutro, tudzież na całe życie. wspomogę się trochę fragmentami z rozmowy z nim, mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe, o ile kiedyś w ogóle się o tym dowie.
w końcu prawda jest taka, a nie inna, że życie mamy tylko jedno i to właśnie od nas zależy, jak je przeżyjemy.
każda sytuacja, jaką potencjalnie odbieramy jako problem, może tak naprawdę wcale nim nie być. nie jest również istotne to, czy nasze wyobrażenie własnej osoby jest na krańcu załamania nerwowego, depresji czy trzymające żyletkę w ręku. a może nawet nie, może akurat wyobrażenie owe jest monotonne i pozbawione jakichkolwiek większych i bardziej wyraźnych doznań, chęci do życia? mimo posiadania na swoim 'koncie' tej skromnej cyfry szesnastu lat, pewna jestem jednego - zawsze znajdą się ludzie, którzy mają gorzej. tacy, których problemy przytłaczają w sposób niemiłosierny. ale w tym wszystkim nie zauważają dobroci, która się dzieje wokół nich. rzeczy sprawiających radość, a objawiających się w najmniejszych, codziennych sytuacjach. rozumiem, że ktoś do tego stopnia załamany nie jest w stanie zwrócić na to uwagi, przecież to jest najtrudniejszy krok. lecz co się dzieje, kiedy mu się uda? jeśli ma siłę, (a zakładam, że każdy ją w sobie ma, niektórzy tylko głębiej schowaną) ucieszy się tym. postara się to docenić, chwyci się tego pozytywnego akcentu. można to porównać do pierwszego szczebelka drabiny, po której wspinamy się całe życie. oczywiście prób może być wiele, bo nie każdemu uda się za pierwszym razem. ale czymże byłoby życie, gdyby człowiek o nie nie walczył i się nie starał? monotonia jest obrzydliwa, uwierzcie mi. nie można żyć na jasno określonych zasadach, normach, emocjach. trzeba się piąć coraz wyżej, doświadczać nowych rzeczy, które nas edukują. nie uważacie, że to cudowne, kiedy pod koniec tej całej egzystencji można sobie powiedzieć, że przeżyło się życie godnie i tak, jak się chciało? nieważne, czy szczęście osiągniesz poprzez miłość, przyjaźń, pracę, cokolwiek. każdy ma w życiu inny cel, ale u końców każdej drogi do tego celu jest szczęście, spełnienie. różnica taka, że zdobywa się je w inny sposób. i tak powinno się żyć, życie bez żadnego celu to życie zmarnowane. nieważne, czy jesteś wierzący, czy nie, chociażby według norm społecznych - to dar. trzeba trochę uwierzyć w siebie i we własną wartość. nawet jeśli się tego nie czuje, to uwierzcie, że wasz brak ludzie odczuliby bardzo intensywnie. poza tym wymówka, że się nie umie i nie da się rady, nie zadziała. nawet jeśli ludzie mają jakiś określony cel w życiu i dążą do spełnienia, uważasz, że nie knocą nic po drodze? albo że nie mają takiego okresu, ze psuje się dosłownie wszystko, czego się dotykają? uwierz mi, że nie jesteś jedyny, jeśli doświadczasz czegoś takiego.
niepotrzebnie mózg części z nas pobudził się teraz do pracy, czego to się nie skopało. na przykład ja - gdyby nie moja choroba rodzice nie mieliby długów, problemów finansowych, nie żylibyśmy w ograniczeniach, jakich żyjemy, a z pewnością moja mama byłaby szczęśliwsza, bo pracowałaby w swoim zawodzie. nie robi tego, bo musiała mnie wychować. taką podjęła decyzję, wyobrażam sobie, jaka musiała być dla niej trudna. z resztą w tym wszystkim nie tylko jej i tacie było trudno, bo pomagała i martwiła się cała rodzina. NO ALE gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem, prawda? wniosek prosty - takie gdybanie nie ma sensu, bo co się stało to już się nie odstanie. i nie mówię tego jako osoba, która nic o egzystencji nie wie. sama chciałam ze sobą skończyć, nie raz, nie dwa. ale kiedy tylko znowu wrócisz, lub chociaż znajdziesz trop na tę ścieżkę - to nadzieja na szczęście daje Ci euforię i motywację do życia. żebyś pod koniec był z siebie dumny. pomyśl trochę, czy tak nie warto? chociaż spróbować?
dlatego, czytelniku
zrób coś dla mnie, przemyśl to sobie, pomyśl, czy naprawdę warto przeżywać życie bez żadnego celu, spełnionych marzeń, ambicji, tego wszystkiego... tego wszystkiego co znajduje się głęboko w Tobie. o czym nawet nie do końca Ty zdajesz sobie sprawę. nie wiem jakie emocje i nadzieje w sobie kryjesz. jeśli chcesz wiedzieć, co mam na myśli, to poszukaj tego w sobie. na pewno na tym nie stracisz, a możliwe, że zyskasz. i to całkiem konkretnie.