niedziela, 15 czerwca 2014

#053. to jest takie zabawne!

przyglądam się koledze - R., który wysypuje na kartkę papieru nasz zakup. z niecierpliwością czekam, aż zawinie do końca psychodelik z odrobiną tytoniu w bletkę. potem zabiera się za drugą, co idzie mu dość opornie, podczas gdy ja już się ekscytuję. B. włącza playlistę "Tyler, the Creator" na spotify, tak aby było słychać w innym pokoju. wychodzimy we trójkę na balkon, siadamy na krzesłach. na dworze panuje chłodna atmosfera, wcześniej padało przez długi czas, więc powietrze jest rześkie. zachmurzone niebo ma na sobie całą paletę szarości i bieli z przebłyskami różu. R. rozpala skręta, bierze pierwsze buchy. następny w kolejce jest B., ja ostatnia. patrzę na jego palce trzymające popielniczkę. biorę kartonik owinięty bletką do ust, lekki buch, zaciągam się. nie jest źle. łapczywie biorę kolejnego, zaczyna mnie dusić. w gardle czuję gorzki smak, sama zaczynam kaszleć. oddaję wszystko R., myśląc, że trzeba się zaciągać słabiej. duszę się dopóki B. nie dostaje skręta. zaciąga się trzy razy, oddaje mi bardzo powolnym ruchem. zaciągam się delikatnie. eh, za słabo. próbuję trochę mocniej, znowu łapie mnie kaszel. R., zaczyna palić, a ja patrzę się na ostrość zielonego koloru na liściach drzew. po kolejnych paru buchach zaczynam czuć ciężkość głowy. nikt się zbyt specjalnie nie odzywa. kończę skręta, czując delikatną spaleniznę papieru. po wspólnym uzgodnieniu, jak bardzo nam wszystkim zimno - wracamy do pokoju. chłopacy siadają na łóżku, jedząc czekoladę i zajmując się paczką czipsów, a ja wpatruję się w grzbiety książek na półce. intensywność kolorów mnie oczarowuje. w myślach czytam tytuł, to słownik. odwracam się, siadam na kolanach B... nie jestem głodna. czuję się jakby lekko nieobecna, nikt nie zwraca na mnie większej uwagi. nie mogę powiedzieć, że to efekt palenia, raczej moje zmęczenie i nieobecność w rozmowie. nawet nie pamiętam o czym oni rozmawiali... B. ma odpały, śmieje się bez większego powodu. brak mi ochoty na podniesienie się z łóżka. patrzę się na chmury, w których ciągle widzę jednorożce. wszędzie. a to ich głowy, a to kogoś galopującego na owym wyjątkowym koniu. pisząc to wszystko na drugi dzień nie jestem w stanie sobie przypomnieć co się działo przed spaleniem drugiego skręta. dziwne, bo byłam święcie przekonana, że nic na mnie nie zadziałało. wzięłam dwie tabletki kodeiny na kaszel, żeby się nie dusić. rzeczywiście, przy kolejnym paleniu było lepiej. ale intensywniej czułam tą gorzkość w gardle. prawie cała czekolada zniknęła. tak samo jak wielka butla coca-coli i paczka czipsów XXL. chłopcy ją zjedli, ja mało brałam. ruszyliśmy się ociężale z łóżka do kuchni w chęci zrobienia popcornu. mikrofala nastawiona, a ja bez żadnego określonego celu zaczynam się pięściami w R.. zabawnie to wygląda, przewraca mnie na ziemię, potem wstaję, znowu się zaczynam, pod koniec niby jakbyśmy tańczyli. idziemy zjeść popcorn, cała miska znika w jakieś 2 minuty. pamiętam, że od nadmiaru niezdrowego żarcia B. poleciał do kibelka i wszystko zwymiotował. czuł się potem lepiej i cała faza jakby mu minęła. mi wręcz przeciwnie. pamiętam, że siedząc na kuchennym blacie zrzucałam przedmioty na podłogę, żeby wydawały głośne dźwięki. sprawiało mi to satysfakcję jak małemu dziecku, ale ilekroć się śmiałam, B. mnie wyzywał za robienie syfu. potem miałam ataki śmiechu, przy których nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. i mimo myśli w głowie, że nie wiem z czego się śmieję, albo że chciałabym przestać - nie mogłam. po prostu nie byłam w stanie. moje ciało było strasznie wiotkie. ciemno na dworze, było bardzo późno, gdy w trójkę zebraliśmy się, żeby wrócić na górę. pamiętam siedzenie na łóżku. znowu paczka czipsów XXL, tym razem i ja jadłam. przytulałam się trochę do B., chciałam jego bliskości. potem - nie umiem wytłumaczyć dlaczego - uderzyłam go w czułe miejsce. cierpiał, a ja zaczęłam przepraszać. nie wiem nawet co mi przyszło do głowy. trochę posmęcił i w końcu mnie przytulił. potem znowu była masa śmiechu, chyba nawet trochę posikałam się w majtki, bo już nie mogłam wytrzymać. gdy leżałam wtulona w B., R. zaczął jakiś monolog, że chciałby być tak zgrany z kimś, jak my, że nam zazdrości. miałam wrażenie, że trochę mu smutno. szybko odpędził od siebie te myśli idąc z B. do komputera i oglądając jakieś śmieszne filmiki. z początku zostałam na łóżku w pokoju, próbując zasnąć, ale mi się nie udawało, więc wstałam do nich. coś obejrzeliśmy, trochę się pośmialiśmy, znowu włączyliśmy muzykę i wróciliśmy do pokoju. chłopacy o czymś gadali, a ja znalazłam się w swoim własnym świecie. nie słyszałam niczego. odłączyłam się na chwilę od wszystkiego. myślałam, że będzie to głębsze przeżycie, że wniknę w swoją podświadomość, ale nie. nagle usłyszałam charakterystyczną solówkę z gitary i zerwałam się na równe nogi biegnąc do pokoju z komputerem. byłam pewna, że to właśnie ta piosenka tam leciała! chłopcy do mnie przyszli, kiedy ja byłam zaangażowana w szukanie. jaka była moja satysfakcja, kiedy ją znalazłam. ale nikt się ze mną nie cieszył, było im to obojętne, a ja trochę zesmutniałam. odzyskałam sporą ilość energii, więc zaczęłam bawić się łukiem i strzelać długopisami w drzwi. dobrze, że strzał nie miałam, bo mogłoby to się dość kiepsko zakończyć. potem zrobiło się naprawdę późno, a R. pojechał do domu. zostaliśmy sami z B., wtuleni w siebie wzajemnie na łóżku. nagle przybyło nam ochoty na bliższy kontakt fizyczny, który wspominam naprawdę przepięknie. czułam wszystko jakby mocniej, a w głowie przepełniała mnie świadomość, że to facet z którym chcę spędzić resztę życia, bo go kocham. nie liczyła się tu przyjemność, a bliskość. mam wrażenie, jakbym się do niego zbliżyła bardziej niż dotychczas. podobne z resztą wyznania padły, gdy leżeliśmy pod kołdrą w ciemnym pokoju. och, jakże ciężko było wstać, ubrać się i odwieźć mnie do domu.. najchętniej zostałabym z nim tam do rana... pamiętam, że wracając do domu cały czas miałam wrażenie, jakby ktoś mnie ścigał. gonił. bałam się. ciemności, wyostrzonych dźwięków. ilekroć patrzyłam na inny obiekt niż tylnia lampa od skutera B.  miałam wrażenie, że spowoduję wypadek. ale myślałam trzeźwo, wiedziałam co się dzieje dookoła. w domu szybko zasnęłam, nie śniło mi się kompletnie nic, ale rano nie byłam w stanie wstać z łóżka. lenistwo ogarnęło wszechświat.
chociaż było to w jakiś sposób wyjątkowe przeżycie, nie kręci mnie do ponownej próby. po rozmowach z B. - który pierwszy raz palił coś takiego, tak samo z resztą jak ja - doszliśmy do wniosku, że jego też nie.

drugi trip.

all for me

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz