jestem dosyć pozytywnie nastrojona do działania, nie powiem. poradziłam sobie jakoś z tym choróbskiem, co mi się po drodze przypałętało. fakt faktem masą leków, ale przynajmniej doustnych, nie dożylnych. tego bym nie wytrzymała, kolejny szpital jest nie na moje nerwy ani stan psychiczny. miałam trochę wolnego od szkoły, udało mi się wypocząć. właściwie to spałam cały dzień, jak wstawałam to grałam w lola i oglądałam jakiś film. niby przyjemnie, ale ile tak można, już mi niedobrze było od kiszenia się w domu jak ogórek w słoiku.. rozumiecie chyba, nie? co za dużo to nie zdrowo, lenistwa też się to tyczy.
schudłam znowu, zniknęły ze mnie moje bezcenne dwa czy trzy kilogramy (szczerze powiedziawszy unikam wagi jak ognia i wolę nie wiedzieć ile), ale znowu przy lepszym samopoczuciu czuję teraz jak to okrutne jedzenia przeradza się w tkankę tłuszczową. bo trzeba Wam wiedzieć, że w mojej chorobie nie przyswajam takiej ilości substancji jaką spożywam, dlatego muszę jeść tego jeszcze więcej, a w efekcie cierpię na wstręt do jedzenia i odrzuca mnie widok czegokolwiek, co można spożyć. przykre, wiem. chociaż sporo zazdrosnych uwag pada w moim kierunku, jaka to ja szczupła jestem czy jak mam fajnie, że mogę jeść, jeść, jeść, jeść i jeść, a nie tyć. w praktyce z tym gorzej, nie ma czego zazdrościć, odporność mam słabszą, wyglądam jak zombie i czuję się brzydka. "facet nie pies, na kości nie leci". takie zazdrosne uwagi padają zwykle od osób, którym nawet anorektyczki się podobają. co poradzić, ja właśnie tak wyglądam, mam nawet niedożywienie w jakimś tam stopniu.
ale przynajmniej od olbrzymich dawek witamin staram się nie mieć niedoborów, a jak jeszcze biorę skrzyp, to ładnie mi się wzmacniają włosy i cera. ścięcie ich w maju nie było dobrym pomysłem, od tego czasu urosły ledwo pięć centymetrów :< ale nie ma co narzekać, lepsze to niż nic.
chciałam trochę napisać o święcie, które było kilka dni temu - pierwszy listopada, czyli wszystkich świętych. swoją drogą spałam z nocy halloweenowej na święto zmarłych u babci razem ze swoją kuzynką, właśnie to dało mi taki olbrzymi napęd do działania. po powrocie do domu około południa zabrałam się za jedzenie i dosłownie od tego czasu ciągle coś jem.
widok tak olbrzymiej ludzi, jaka zjawia się tego dnia na cmentarzach, jest wprost zapierający dech w piersiach. trochę daleko mi iść tam na piechotę ze swojego miejsca zamieszkania, mimo, że to to samo miasto, więc pojechaliśmy z rodzicami i siostrą autem. szok, moje miasto, w którym korków nigdy nie ma, wtedy było zakorkowane bardziej niż Sopot podczas festiwali (o ile wtedy są korki, nigdy mnie nie było w Trójmieście). na cmentarzach ilość ludzi niesamowita, nie ma grobu, na którym nie paliła by się choć jedna lampka. oczywiście znicze też różnorodne, każdy wygląda inaczej, czerwony, zielony, zamknięty, otwarty, wysoki, etc. ludzie ubrani elegancko, bo przecież inaczej nie przystoi. co poniektórzy płaczą, inni raczej zajęci są rozmową z sąsiadami. moja kuzynka stwierdziła, że to święto jest dla niej bezsensowne, bo przypomina wyścig szczurów na miejsce pochowania zmarłych, żeby tylko wszyscy mówili o tym, że się było, albo żeby pochwalić się nowym płaszczem wśród sąsiadów. i spójrzmy prawdzie w oczy.. ma rację. czy nie uważacie, że o zmarłych osobach powinno się pamiętać większą część roku, a nie ten jeden dzień? a cmentarz powinien być odwiedzany również częściej, niż tylko raz na trzysta sześćdziesiąt pięć dni. a zjawienie się na nim w ten jeden dzień, jest bardziej z racji, że inaczej po prostu nie wypada. no i oczywiście trzeba zobaczyć czy Helenka spod dziesiątki kupiła fajniejszy znicz niż my.
właśnie tym dla mnie jest to "święto". bezsensownym kiczem. jeśli już odwiedzać grób, to częściej niż raz w roku i niekoniecznie w ten dzień. jeśli nie, po co robić to dla uniknięcia obgadywania, czy dlatego, że tak wypada? coś czuję, że za kilkanaście długich lat ludzie zaczną od niego coraz to bardziej odchodzić, a pierwszego listopada na grobach będą pojawiać się ludzie w większości starszej daty.
chociaż, przyznaję - miło było posłuchać z ust mamy opowieści o mojej zmarłej rodzinie, kto kim dla mnie jest, kto z kim był spokrewniony, i tak dalej.. przynajmniej trochę się pośmialiśmy.
za dużo mam myśli w głowie, nie mogę ich skleić w całość.
ale bez obaw, nie myślę o niczym złym. wręcz przeciwnie. poza tym, mało Go miałam ostatnie kilka dni, wyjechał do rodziny. trzeba nadrobić zaległości ;)
dla Ciebie, świętej pamięci Wujaszku.
schudłam znowu, zniknęły ze mnie moje bezcenne dwa czy trzy kilogramy (szczerze powiedziawszy unikam wagi jak ognia i wolę nie wiedzieć ile), ale znowu przy lepszym samopoczuciu czuję teraz jak to okrutne jedzenia przeradza się w tkankę tłuszczową. bo trzeba Wam wiedzieć, że w mojej chorobie nie przyswajam takiej ilości substancji jaką spożywam, dlatego muszę jeść tego jeszcze więcej, a w efekcie cierpię na wstręt do jedzenia i odrzuca mnie widok czegokolwiek, co można spożyć. przykre, wiem. chociaż sporo zazdrosnych uwag pada w moim kierunku, jaka to ja szczupła jestem czy jak mam fajnie, że mogę jeść, jeść, jeść, jeść i jeść, a nie tyć. w praktyce z tym gorzej, nie ma czego zazdrościć, odporność mam słabszą, wyglądam jak zombie i czuję się brzydka. "facet nie pies, na kości nie leci". takie zazdrosne uwagi padają zwykle od osób, którym nawet anorektyczki się podobają. co poradzić, ja właśnie tak wyglądam, mam nawet niedożywienie w jakimś tam stopniu.
ale przynajmniej od olbrzymich dawek witamin staram się nie mieć niedoborów, a jak jeszcze biorę skrzyp, to ładnie mi się wzmacniają włosy i cera. ścięcie ich w maju nie było dobrym pomysłem, od tego czasu urosły ledwo pięć centymetrów :< ale nie ma co narzekać, lepsze to niż nic.
chciałam trochę napisać o święcie, które było kilka dni temu - pierwszy listopada, czyli wszystkich świętych. swoją drogą spałam z nocy halloweenowej na święto zmarłych u babci razem ze swoją kuzynką, właśnie to dało mi taki olbrzymi napęd do działania. po powrocie do domu około południa zabrałam się za jedzenie i dosłownie od tego czasu ciągle coś jem.
widok tak olbrzymiej ludzi, jaka zjawia się tego dnia na cmentarzach, jest wprost zapierający dech w piersiach. trochę daleko mi iść tam na piechotę ze swojego miejsca zamieszkania, mimo, że to to samo miasto, więc pojechaliśmy z rodzicami i siostrą autem. szok, moje miasto, w którym korków nigdy nie ma, wtedy było zakorkowane bardziej niż Sopot podczas festiwali (o ile wtedy są korki, nigdy mnie nie było w Trójmieście). na cmentarzach ilość ludzi niesamowita, nie ma grobu, na którym nie paliła by się choć jedna lampka. oczywiście znicze też różnorodne, każdy wygląda inaczej, czerwony, zielony, zamknięty, otwarty, wysoki, etc. ludzie ubrani elegancko, bo przecież inaczej nie przystoi. co poniektórzy płaczą, inni raczej zajęci są rozmową z sąsiadami. moja kuzynka stwierdziła, że to święto jest dla niej bezsensowne, bo przypomina wyścig szczurów na miejsce pochowania zmarłych, żeby tylko wszyscy mówili o tym, że się było, albo żeby pochwalić się nowym płaszczem wśród sąsiadów. i spójrzmy prawdzie w oczy.. ma rację. czy nie uważacie, że o zmarłych osobach powinno się pamiętać większą część roku, a nie ten jeden dzień? a cmentarz powinien być odwiedzany również częściej, niż tylko raz na trzysta sześćdziesiąt pięć dni. a zjawienie się na nim w ten jeden dzień, jest bardziej z racji, że inaczej po prostu nie wypada. no i oczywiście trzeba zobaczyć czy Helenka spod dziesiątki kupiła fajniejszy znicz niż my.
właśnie tym dla mnie jest to "święto". bezsensownym kiczem. jeśli już odwiedzać grób, to częściej niż raz w roku i niekoniecznie w ten dzień. jeśli nie, po co robić to dla uniknięcia obgadywania, czy dlatego, że tak wypada? coś czuję, że za kilkanaście długich lat ludzie zaczną od niego coraz to bardziej odchodzić, a pierwszego listopada na grobach będą pojawiać się ludzie w większości starszej daty.
chociaż, przyznaję - miło było posłuchać z ust mamy opowieści o mojej zmarłej rodzinie, kto kim dla mnie jest, kto z kim był spokrewniony, i tak dalej.. przynajmniej trochę się pośmialiśmy.
za dużo mam myśli w głowie, nie mogę ich skleić w całość.
ale bez obaw, nie myślę o niczym złym. wręcz przeciwnie. poza tym, mało Go miałam ostatnie kilka dni, wyjechał do rodziny. trzeba nadrobić zaległości ;)
dla Ciebie, świętej pamięci Wujaszku.
Mnie nie podobają się anorektyczki. Osobiście uważam, że kobieta powinna mieć ładne kształty i krągłości, to zdecydowanie bardziej przyciąga męski wzrok od wychudzonych dziewczyn, u których można policzyć wszystkie kości bez ściągania z nich odzieży. Ja Ci wcale nie zazdroszczę, to musi być niemiłe uczucie, gdy ludzie wokół nie rozumieją jak to jest naprawdę.
OdpowiedzUsuńOdnośnie Święta, uważam, że z roku na rok staje się ono po prostu rewią mody. Ludzie przychodzą wystrojeni, puszą się i tylko próbują szpanować na lewo i prawo, co oni to nie mają, jacy są najlepsi. A przynajmniej jest tak w moim mieście, co dla mnie jest żałosne. Całkowicie zatracił się sens tego święta. Zamiast pamiętać o bliskich, zapalić dla nich symboliczny znicz, to oni przekrzykują się kto ma lepszy samochód. No nic, takie czasy.
Mi się anorektyczki nie podobają ... i fizycznie i psychicznie.
OdpowiedzUsuńKażdy ma jakiś problem ze zdrowiem, czy też przemianą materii ... jedni potrafią jeść i nie tyją a dla innych każda czekoladka jest zagrożeniem następnego kilograma wagi. Ja ze swojej jestem ogólnie zadowolony, choć delikatnie staram się ją zmniejszyć :)
A co do Wszystkich Świętych ... ja lubię klimat tego święta. Ale dlatego, że nie zwracam uwagi na tych wszystkich "szpanerów" i tym podobnych. Lubię wieczorem poszwędać się po cmentarzu, kiedy jest już ciemno i znicze oświetlają przestrzeń dodatkowo wydzielając swój charakterystyczny zapach :)
Każdy lubi inne "rzeczy" ;)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt zatem!