poniedziałek, 22 lipca 2013

#007. dołek

chciałabym napisać coś pozytywnego. takie słowa, które mnie samą podbudują na duchu. zyskam dzięki nim jakieś poczucie, że jednak może nie jest tak źle. ale właściwie, to nie umiem zrobić czegoś takiego.
złapałam znowu teraz jakieś choróbsko, ogólnie jakoś tak tracę sens istnienia. z panią T. się nie układa, przez co burzy mi się sporo części mojego życia... co poradzić, z niej jest po prostu do szpiku kości wredna baba. dzień mi upłynął dość dziwnie, sporo było snu, sporo było płaczu. byłam sama, więc mogłam powylewać swoje żale. po co to robię? często właściwie zadaję sobie takie pytanie, zwykle po czymś takim puszczają mnie emocje, a wokół siebie mam jakąś barierę odporności na wszelakie ciosy z zewnątrz. albo jest mi po prostu lepiej, bo takiej sporej ilości wylanych łez. wraz z tymi łzami wylewam też okrutne myśli z mojej głowy, przynajmniej taki kit sobie wciskam. no bo przecież one pozostają, prawda? one się nie wynoszą tak łatwo, na to trzeba czasu. ale co mi da czas, skoro trwa to tak długo. wiem, co by było najlepszym lekarstwem. takim, stawiającym mnie od razu na równe nogi, sprawiającym, że mimo bezsensowności dnia codziennego na mojej twarzy zjawił by się uśmiech - nie schodził by tak długo, póki miałabym Go tylko przy sobie. to niesamowite, jakim drugi człowiek może być wspaniałym lekarstwem i pocieszeniem. szkoda, że dzisiejszy dzień był akurat tak fatalny, że praktycznie nie miałam Go przy sobie wcale. a są dni, że mam bardzo dużo. i to nie tylko wtedy, kiedy widzę się z Nim twarzą w twarz, czy kiedy mogę Go pocałować. kiedy po prostu całe dnie spędzamy na esemesach, czy na rozmowach przez telefon. no ale cóż, widocznie dzisiaj nie było mi to dane. a szkoda, bo miałam silną potrzebę posiadania Go przy sobie. nie chcę Mu nawet o tym mówić, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak mu jest ciężko kiedy wylewam do Niego swoje wszystkie żale. te odnośnie choroby, odnośnie sytuacji, która akurat ma miejsce, czy tego co będzie.. nie lubię ludzi obarczać swoimi problemami. tak samo mam z resztą z przyjaciółką, której do tej pory sporo się żaliłam. doszłam do wniosku, że czymś takim ją przybijam. uświadamiam jej dodatkowo i popieram ją w fakcie, jakie to nasze żywoty są pozbawione głębszego sensu. a po co niszczyć ludzi w około siebie? wystarczy, że te wszystkie myśli dobijają mnie jedną.
szykuje się chyba szpital niedługo. z jednej strony chcę tam trafić jak najszybciej, odpocząć od rodziny, wyzdrowieć, wrócić do formy.. ale z drugiej strony tak długi pobyt tam, bez ujrzenia Jego oczu, uśmiechu na twarzy czy poczucia Jego ust na swoich dobija mnie do takiego stopnia, że sama nie wiem jaką decyzję powinnam podjąć. z resztą, nie wiem nawet czy mam prawo podejmowania jakiejkolwiek, jeśli będzie potrzeba to po prostu tam pojadę, nic na to nie poradzę. w ogóle, w planach na najbliższe miesiące miałam już szpital, spodziewałam się tego.. ale miało to wyglądać z grubsza inaczej. miało być bardziej kolorowo. znowu dzięki pani T. nic takiego pięknego się nie stanie...
myślałam nawet o tym, żeby jakoś z nią samemu porozmawiać, ale znając mój charakter i niewyparzony język.. mogłabym się dopuścić fatalnego przejęzyczenia. więc może lepiej dać sobie spokój.
znajdę na nią jakiś sposób, prędzej czy później, bo cała ta sytuacja mnie wykańcza od środka, a wszystkie czarne myśli, które mam w głowie jeszcze bardziej to potęgują.
czasami myślę, czy nie przydałyby mi się może jakieś psychotropy, bo jakoś sama nie jestem w stanie zapanować nad swoją psychiką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz