sobota, 27 lipca 2013

#008. to, czego bardzo nie chcemy nadejdzie prędzej czy później

no i cóż ja mogę poradzić. stało się, spełniły się te moje najgorsze i odsunięte w głowie możliwie daleko wizje. karetka przewiozła mnie ponad pięćdziesiąt kilometrów, od szpitala w moim mieście, do placówki w innym. pewnie nazwałabym to jakąś ciekawą przygodą, jeśli koniecznie chciałabym się uprzeć i próbować znowu patrzeć optymistycznie na wcale-nie-optymistyczną sytuację. niestety gorączka wysokości czterdziestu stopni na tyle uderzyła mi do głowy, że średnio czerpałam z tego jakąkolwiek radość. zabawne, jak to sobie teraz przypominam.
siedzę, a raczej leżę sobie teraz wesolutko w szpitalu, w sali bez otwieranych okien, z wiatrakiem jako moim jedynym przyjacielem. powietrze jest suche, aż mi usta popękały. dodatkowo mam niewyobrażalny katar i ból gardła. no i tlen. tak, ten tlen przed którym tak kurczowo się broniłam. całkiem nawet pomaga, nie ma co marudzić. poza tym, jest chwilowy. a jak się okazuje - naprawdę pomaga. szczerze powiedziawszy to spodziewałam się po sobie większego załamania z powodu szpitala. ale mogę nawet po części powiedzieć, że trochę mi się podoba. mogę się obijać, leniuchować i ciągle jeść (chociaż apetyt mi nie dopisuje), a przede wszystkim widywać z Nim o wiele częściej, niż normalnie.. w końcu ma do szpitala kilka kilometrów, a nie te pieprzone sześćdziesiąt-pare, kiedy jestem w domu.

w gruncie rzeczy to nie bardzo mam na co narzekać, więc lepiej zrobię jak pójdę dalej obijać się ze swoją chudą dupą.
ariwe derczi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz