byłam dzisiaj w szpitalu na kontroli, wyniki poprawiają się, jak na trzy tygodnie od ostatnich badań poprawa jest wręcz ogromna. czuję się też lepiej, kondycja mi w sumie tylko nawala.
ostatni post.. był takim smutkiem wylanym z siebie, bo pisałam go w trakcie kłótni dla jakiejś próby zebrania myśli, właściwie to też było tylko chwilowe i wszystko jest już wyjaśnione. jak czasem coś się psuje, to trzeba to naprawić. drastycznie i za wszelką cenę, ale przecież żeby coś osiągnąć, trzeba coś poświęcić. tak, kolejna prawda życiowa.
dzisiejszy dzień był jednym z tych lepszych od jakiegoś czasu. wypełniony Nim, ciekawą przygodą (która zjadła mi masę nerwów, wywołała kilka ataków serca i przypływy adrenaliny), wieloma pozytywnymi wiadomościami, uśmiechem na twarzy, ogromem uczuć i miłości i przede wszystkim - tutaj się powtórzę - Nim! chociaż faktycznie nie spędziłam z Nim całego dnia, to te kilka godzin było dla mnie cholernie ważne. znowu jestem szczęśliwa i mam w sobie tę moc, do zwalczania sporej ilości codziennych niepowodzeń, tak, żeby się nie załamywać. takie źródełko pozytywnej energii jest z tego mojego ukochanego Słońca.
mam wrażenie, że sytuacja z moim zdrowiem niedługo ustabilizuje się do tego stopnia, że będę mogła się cieszyć wolnością jak sprzed paru lat, z non-stop uszczęśliwiającym mnie dodatkiem w Jego postaci (: a On? wydaje mi się, że też jest szczęśliwy. tak mówi. no i znosi te wszystkie akcje z panią T. z uśmieszkiem na twarzy. takim chytrym, w rodzaju 'nic mi nie zrobisz, hehe'. jeśli On jest szczęśliwy, to czuję się jeszcze w dodatku spełniona. 'w życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca'. Jego szczęście.
kolorowych, karaluchy pod poduchy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz